Poszedłem na ten film bez oczekiwań, a wyszedłem z przekonaniem, że właśnie zobaczyłem, jak powinno wyglądać nowoczesne kino rozrywkowe. Hollywood od dawna ma problem. I nie jest to problem budżetów, tylko szacunku do widza i rzemiosła.
Przez ostatnie lata Fabryka Snów karmi nas odgrzewanymi kotletami, rebootami i sequelami, które więcej czasu poświęcają na tłumaczenie, co się działo, niż na opowiadanie nowej historii. Chainsaw Man The Movie: Reze Arc punktuje te braki z bezwzględną precyzją. Oto cztery powody, dla których ten film robi to lepiej.
1 Szacunek dla czasu widza
Współczesne kino ma obsesję na punkcie ekspozycji. Każdy film, nawet jeśli jest częścią franczyzy, poświęca cenne minuty na ponowne przedstawienie świata i postaci.
Reze Arc ma to w nosie. Film jest bezpośrednią, kanoniczną kontynuacją 12-odcinkowego serialu. Studio MAPPA zakłada, że skoro kupiłeś bilet, to odrobiłeś pracę domową. Ten serial, trwający łącznie około 4 godzin, już wykonał całą ciężką pracę. Zbudował świat, przedstawił postacie, a co najważniejsze – zrobił to w skondensowanej, mistrzowskiej formie.
Już pierwszy odcinek w prosty i brutalny sposób wyjaśnił, kim jest Denji i w jakiej abstrakcyjnej sytuacji się znalazł. Dzięki temu film od pierwszej sekundy przechodzi do opowiadania nowej historii. Nie ma tu grama zmarnowanego czasu.
To jest też policzek dla skostniałych struktur Hollywood i platform streamingowych. Netflix czy HBO, operując na budżetach równych superprodukcjom, boją się eksperymentować z formą. Coś, co powstało jako serial, umiera jako serial. Chainsaw Man pokazuje, że można płynnie przejść z formatu odcinkowego na wielki ekran, tworząc spójne dzieło.
I nie, to nie jest to samo co MCEU czy Gwiezdne Wojny. Te franczyzy są ze sobą luźno powiązane. Można obejrzeć Thora bez Iron Mana. Można śledzić filmy, ignorując seriale. Reze Arc to coś innego – to jest Epizod 13, który po prostu trafił do kin. To odwaga, której na Zachodzie brakuje.
2 Bohater z krwi i kości, a nie z kartonu
Współczesne kino pełne jest trzydziestolatków grających wyidealizowanych, nieskazitelnych nastolatków, którzy ratują świat, wygłaszając mądre formułki. Przykład pierwszy z brzegu – Tom Holland jako Spider-Man – jest czarujący, ale wciąż jest to wyidealizowany superbohater z moralnym kompasem. A potem, gdzieś na końcu tej listy, jest Denji.
Główny bohater Chainsaw Mana ma 16 lat i jest autentyczny w tym, że jest 16-latkiem. Nie jest idealny. Nie myśli o ratowaniu ludzkości. Jego młodzieńcze instynkty sprowadzają się do dwóch rzeczy: zjeść coś dobrego i znaleźć dziewczynę. Jest prosty, czasem żenujący, ale przez to prawdziwy.
Pierwsza połowa filmu to mistrzowskie studium jego wewnętrznych przeżyć i rozterek. Z jednej strony jest Makima – kobieta, która „uratowała” mu życie, dała cel i której chce się przypodobać za wszelką cenę. W jego głowie, jego serce należy do niej. Z drugiej strony, absolutnym przypadkiem, poznaje Reze – dziewczynę, która od pierwszej chwili poświęca mu 100% uwagi, chce spędzać z nim czas, uczy go pływać i daje mu poczuć… czym jest młodzieńcza, niewinna miłość. Denji jest totalnie rozdarty.
A wszystko to komplikuje fakt, że on sam nie wie, kim jest. Wątpi we własne człowieczeństwo, będąc himerą człowieka i demona. Ta autentyczność zagubienia jest tysiąc razy ciekawsza, niż kolejny heros w pelerynie.
3 Miłość, manipulacja i smak
Hollywood nie tyle boi się nagości, co znacznie chętniej epatuje brutalnością. Krew leje się strumieniami, ale pokazanie ciała jest logistycznym koszmarem – wiąże się z wewnętrznymi regulacjami, zapisami w kontraktach i komfortem aktorów.
Twórcy anime nie mają tego problemu. Dla nich nagość to po prostu kolejna kreska, takie samo narzędzie narracyjne, jak każde inne. W Reze Arc jest nagość, ale zrobiona ze smakiem. Nie jest to pusta seksualizacja obliczona na tani efekt. Służy budowaniu intymności między postaciami.
Sama miłość jest tu przedstawiona w sposób nietypowy i fascynujący. Zaczyna się niewinnie, wręcz idyllicznie. Potem okazuje się brutalnym podstępem i manipulacją. Ale finał pokazuje, że nawet w tym kłamstwie było ziarno prawdy, co czyni całą relację tragiczną i wyjątkową. To jest dorosłe pisanie scenariusza.
4 Rzemiosło vs plastikowe CGI
A teraz najlepsze: ten film, wyglądający milion razy lepiej niż 90% hollywoodzkich blockbusterów, kosztował podobno śmieszne 4 miliony dolarów. W 2025 roku to jest budżet na catering, a nie na kinową produkcję.
Problem Hollywood to nie tylko słabe CGI, ale wciskanie go na siłę wszędzie, a “to nie są tanie rzeczy”. Komputerowe efekty specjalne można podzielić z grubsza na dwie kategorie. Pierwszą są tzw. „widzialne” efekty – elementy, które są na pierwszym planie i które od razu rzucają się w oczy, jeśli choć jeden element nie jest w nich idealny. To gumowy The Flash, to smoki w Rodzie Smoka, które wyglądają jak jaszczurki. To Ant-Man 3 na rozmytym zielonym tle.
Po drugiej stronie są twórcy, którzy używają CGI „niewidzialnego” – do retuszu, usunięcia budynków z tła, czegoś, czego nie widać od razu. Są też tacy, jak Christopher Nolan, którzy mają staroszkolne podejście i wolą wysadzić prawdziwy samolot (Tenet) czy budować gigantyczne miniatury (Interstellar), bo wiedzą, że kamera kocha fizyczność. Podobnie bawi się Wes Anderson, który operuje na wymuszonej perspektywie i makietach.
A potem idę na Chainsaw Man: Reze Arc. I widzę spójność. W animacji problem „złego CGI” właściwie nie istnieje, choć i takie przypadki można znaleźć bez problemu. Studio MAPPA to rzemieślnicy, którzy odpowiadają za sporą liczbę największych hitów anime z ostatnich lat.
Piły mechaniczne wyrastające z głowy Denjiego, eksplozje, demony – wszystko to jest narysowane tą samą, spójną kreską, co postacie i tła. Nic nie „odkleja się” od reszty. Sceny akcji mają wagę, brutalność i przede wszystkim – są czytelne. W świecie anime piła mechaniczna jest tak samo „realna” jak bohater, który ją nosi. W świecie Hollywood gumowy superbohater nigdy nie będzie aż tak realny na tle wygenerowanego chaosu.
Werdykt
Chainsaw Man The Movie: Reze Arc to nie jest po prostu „dobre anime”. To jest cholernie dobry film akcji i lekcja rzemiosła dla całego Hollywoodu. Lekcja, która pokazuje, że szacunek dla widza, autentyczny bohater i spójność wizualna znaczą więcej niż 300 milionów dolarów budżetu.
„Absolute Cinema”.
Dodaj komentarz