Kosmiczne śmieci to pozostałości różnych części i maszyn, które unoszą się na orbicie okołoziemskiej. Ich ilość można liczyć w milionach.
Większość z nich zwyczajnie przemieszcza się wokół Ziemi lub jest spalana w jej atmosferze.
Jednakże, w zeszłym miesiącu jeden z odpadów przedostał się dalej i uderzył w dom na Florydzie, powodując szkody i omal nie doprowadzając do tragedii.
Sprawą zajęła się NASA, która potwierdziła, że przedmiot pochodzi z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Właściciel domu może więc wystąpić o odszkodowanie.
Największym obecnie istniejącym śmieciem jest sama ISS, która jest już technicznie staruszką. NASA wstępnie planuje zrzucenie jej z orbity i zatopienie na powierzchni Ziemi w tzw. punkcie Nemo, który znajduje się na Oceanie Spokojnym. Nastąpi to prawdopodobnie w 2031 roku.
Śmieci unoszące się w przestrzeni kosmicznej mają różne rozmiary; znaczna ich część jednak jest drobniejsza niż 1 centymetr. Nie znaczy to jednak, że nie są niebezpieczne. W większości nie są one kontrolowane przez człowieka – w przypadku potencjalnego zderzenia albo należy stosować technologie chroniące powłokę statków, albo trzeba wykonać odpowiednie manewry, by uniknąć kolizji. Nie zawsze jest to jednak możliwe. Jak na razie istniejący sprzęt jest w stanie obserwować z Ziemi około 18 tysięcy na 500 tysięcy obiektów większych niż 1 cm. Niestety, łączna liczba kosmicznych śmieci może być liczona w milionach.
Czy temat kosmicznych śmieci dotyczy jednak nas, zwykłych, przeciętnych mieszkańców planety, którzy nie pojawią się na jej orbicie? Jak się okazuje, owszem. Już w 2022 roku kanadyjscy naukowcy wspominali w badaniach, iż nie jest to tylko i wyłącznie zagadnienie dotyczące kosmosu. Prawdziwy problem pojawi się w momencie, gdy śmieci te zaczną spadać na Ziemię. Odpadów jest coraz więcej, jako że coraz bardziej angażujemy się jako ludzkość w eksplorowanie kosmosu, poprawę telekomunikacji czy badanie najbliższych ciał niebieskich. Śmieci mogą przecież zostać z powrotem przyciągnięte przez grawitację w atmosferę naszej planety i nie jest powiedziane, że wszystkie ulegną spaleniu. Według wspomnianych już kanadyjskich badaczy istnieje aż 10 procent prawdopodobieństwa, że kosmiczny śmieć zabije człowieka w ciągu najbliższej dekady.
O tym, że niebezpieczeństwo może być tuż nad naszymi głowami, przekonał się w ostatnim czasie niczego nieświadomy mieszkaniec Florydy. W zeszłym miesiącu na dach jego domu spadł tajemniczy przedmiot, który z impetem przebił się przez dachówki, a następnie wyrządził szkody aż na dwóch piętrach. Kawał metalu z kosmosu o mały włos nie doprowadził również do tragedii.
Poszkodowany właściciel posesji od razu zdał sobie sprawę, że miał do czynienia z kosmicznym śmieciem. Odłamek ważył prawie kilogram i był metalowy, a więc jego wielkość i prędkość spadania mogły doprowadzić do o wiele poważniejszych zniszczeń. Sprawą zajęła się NASA. Po gruntownej analizie Agencja potwierdziła w poniedziałek, iż przedmiot jest odpadem z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Jak się okazało, metalowa pozostałość to część wspornika, którego używano do mocowania akumulatorów na palecie ładunkowej. Ten konkretny odpad został wyrzucony z ISS w 2021 roku – NASA sądziła po prostu, że przedmiot albo zostanie na orbicie okołoziemskiej, albo spali się atmosferze. Niestety, stało się inaczej. Czy dzięki temu incydentowi Agencja jeszcze poważniej zajmie się analizą kosmicznych śmieci i płynącymi z nich zagrożeniami?
Największy kosmiczny śmieć jest jednak nadal w przestrzeni kosmicznej. I jest nim sama Międzynarodowa Stacja Kosmiczna (ISS). Zbudowano ją w 1998 roku, by pracowała przez piętnaście lat – tymczasem jej staż dochodzi już do dwudziestu pięciu. Remont modułów stacji pochłonąłby miliardy i potrzebował współpracy wielu państw. Na końcu ubiegłego roku NASA zapowiedziała więc rozważenie zatopienia ISS. Na szczęście, akurat w tym przypadku Agencja teoretycznie jest przygotowana na bezpieczny powrót tego kosmicznego śmiecia na Ziemię. Jednakże, biorąc pod uwagę wiek techniczny stacji i jej wielkość, trzeba trzymać kciuki, by był to upadek w pełni zaplanowany i kontrolowany – ISS jest bowiem wielkości boiska piłkarskiego i waży 450 ton.
ISS planowo miałaby spaść na tzw. punkt Nemo, który znajduje się na Oceanie Spokojnym. Jest to specjalne miejsce, określane jako najodleglejsze od jakiegokolwiek najbliższego lądu – dzięki temu jest bezpieczne dla ludzi. W otchłań tamtejszego oceanu już od lat wrzucane są niepotrzebne sondy, satelity czy rakiety. Co ciekawe, jak na razie NASA nie ma zamiaru opuszczać stacji, przynajmniej nie do 2028 roku. Zmęczenie materiału modułów ISS nastąpi jednak najprawdopodobniej w okolicach 2030 roku, tak więc być może na początku 2031 ujrzymy zatopienie największego i najdroższego jak dotąd kosmicznego śmiecia w historii.
Problem mniejszych kosmicznych śmieci jednak pozostaje. Jak się okazuje, nie tylko spalają się one w atmosferze i spadają do oceanów, ale mogą również powodować zagrożenie lądowe. Tym razem obyło się bez tragedii i mieszkaniec Florydy może zwyczajnie wystąpić o odszkodowanie. Jeśli chodzi o same śmieci, zwykle za uprzątnięcie ich na Ziemi odpowiedzialny jest kraj, który je w kosmos wystrzelił – na orbicie jednak nie jest to takie proste. Oprócz sprzątania więc naszej planety należy się również pochylić nad sprzątaniem jej okolicy.
Źródło: TVN24.pl; Wikipedia.org; Oko.press; National-Geographic.pl
Dodaj komentarz