Każdy, kto choć raz próbował nagrać filmowe ujęcie klasycznym dronem, zna ten ból. Musisz być jednocześnie pilotem i operatorem kamery. Jedna ręka steruje lotem, druga gładko operuje gimbalem, a oczy biegają między podglądem a sylwetką drona na niebie.
W świecie profesjonalnego kina i wysokobudżetowych reklam ten problem rozwiązuje się… pieniędzmi. Do obsługi drona zatrudnia się dwie osoby. Pilot skupia się wyłącznie na trajektorii lotu i omijaniu przeszkód, podczas gdy operator kamery, mając w rękach oddzielną aparaturę, dba wyłącznie o kadr i ruchy gimbala. To luksus, na który „zwykły śmiertelnik” nie może sobie pozwolić.
A co, gdybym powiedział, że można o tym zapomnieć? Że można zastąpić dwuosobową ekipę jednym urządzeniem? Taką obietnicę składa nowy gracz na rynku – Antigravity A1. To sprzęt, który chce odebrać nam pracę operatora, zostawiając czystą radość z latania.
Lataj najpierw, kadruj później
Antigravity A1, marka inkubowana przez giganta kamer sferycznych Insta360, podchodzi do tematu inaczej. Sercem tego malucha jest system kamer nagrywający w pełnych 360 stopniach i łącznej rozdzielczości 8K. To nie jest dron z kamerą – to po prostu latająca kamera 360.
Co to oznacza w praktyce? Pojęcie „nietrafionego kadru” przestaje istnieć. Wyobraź sobie nagrywanie sportów ekstremalnych – trików na deskorolce, rowerowego downhillu czy skoków na motocyklu. Tam wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Jeśli lecąc klasycznym dronem, spóźnisz się z obrotem kamery o pół sekundy, kluczowy moment triku znajdzie się poza kadrem. Powtórka? Często niemożliwa lub ryzykowna.
Z A1 po prostu lecisz w pobliżu akcji. Nagrywasz wszystko. Dopiero po wylądowaniu, siedząc wygodnie z telefonem lub komputerem, stajesz się reżyserem. Dzięki funkcji reframingu możesz dowolnie obracać wirtualną kamerą w nagranym materiale . Możesz idealnie wykadrować moment wybicia motocyklisty, zrobić płynny najazd, a potem błyskawicznie obrócić kamerę na lądowanie – wszystko z idealną precyzją, której osiągnięcie na żywo wymaga nie lada doświadczenia.
Wirtualny drążek, który czyta w myślach
Zmiana dotyczy nie tylko obrazu, ale i samego latania. Zamiast skomplikowanej aparatury z dwoma drążkami, która wymaga nauki koordynacji kciuków, dostajemy kontroler Grip Motion Controller.
Ten działa jak wirtualny drążek osadzony w przestrzeni. Przechylasz kontroler, a dron podąża za tym ruchem. To sterowanie oparte na naturalnych gestach dłoni. Chcesz skręcić? Lekko obracasz nadgarstek. Chcesz lecieć w górę? Unosisz rękę. Jest to tak intuicyjne, że próg wejścia praktycznie znika – nawet osoba, która nigdy nie trzymała w ręku pada, po kilku minutach poczuje się pewnie.
W połączeniu z goglami Antigravity Vision, daje to niesamowitą swobodę. Ponieważ dron widzi wszystko dookoła, Twój widok w goglach nie musi być przyklejony do kierunku lotu. Możesz lecieć prosto, a głową rozglądać się na boki, kontrolując sytuację dookoła.
Czy to koniec klasycznych dronów?
Absolutnie nie. Jeśli jesteś purystą obrazu, który potrzebuje dużej matrycy do ujęć nocnych, albo operatorem filmowym wymagającym optycznego zoomu i konkretnej głębi ostrości, klasyczne konstrukcje wciąż będą nieodzowne. Fizyki nie oszukasz – w słabym świetle czy przy statycznych, kinowych panoramach, tradycyjny gimbal i duży sensor wciąż wygrywają.
Jednak Antigravity A1 to powiew świeżości, który redefiniuje kategorię „drona osobistego”. Dla sportowców, vloggerów i twórców akcji, którzy nie mają luksusu powtarzania ujęcia, to urządzenie jest zbawieniem. To koniec ery, w której techniczna bariera wejścia (nauka latania na dwóch drążkach) oddzielała nas od epickich ujęć. To narzędzie, które zdejmuje z twórcy techniczny ciężar bycia operatorem i pozwala skupić się na tym, co najważniejsze: na byciu w centrum akcji i łapaniu momentów, które przy klasycznym sterowaniu uciekłyby bezpowrotnie.
Tekst powstał we współpracy z GOCAM
Dodaj komentarz