Seria słuchawek Sony WH-1000X (to właśnie o tej nazwie mowa) dla świata audio jest tym, czym dla motoryzacji jest Volkswagen Golf. Każda kolejna generacja może nie jest rewolucją, ale jest po prostu naprawdę dobra. Podnosi poprzeczkę, wyznacza nowe standardy i jest punktem odniesienia dla całej reszty. Poprzednik, model XM5, był świetny, ale ich nowa składana konstrukcja okazała się być piętą Achillesową.
I oto na scenę wkraczają Sony WH-1000XM6 – z nowym mechanizmem składania, naszpikowane technologią i z obietnicą bycia najlepszymi słuchawkami na rynku. Spędziłem z nimi kilkanaście dni – w tramwaju, w głośnym biurze i w domowym zaciszu. I powiem jedno: to genialne i jednocześnie najbardziej frustrujące słuchawki, z jakimi miałem do czynienia w ostatnim czasie. To sprzęt, który można pokochać za jego magię i znienawidzić za grzech pierwotny, którego Sony od lat nie chce naprawić (oprócz nazwy).
Fizyczność, czyli jak się z nimi żyje na co dzień
Zanim zanurzę się w technologiczną magię, muszę zająć się słuchawkami jako przedmiotem, z którym wchodzimy w fizyczną interakcję. A jak pod tym względem wypadają XM6? W skrócie: znakomicie.
Jakość wykonania i Waga
Sony od lat stawia na wysokiej jakości tworzywa sztuczne i XM6 nie są tu wyjątkiem. Matowe wykończenie jest przyjemne w dotyku, eleganckie i, co ważne, nie zbiera odcisków palców jak szalone. Wszystkie elementy są doskonale spasowane. Najważniejsze jednak, że powróciły metalowe zawiasy pozwalające na składanie słuchawek – działają z satysfakcjonującym, solidnym klikiem, który budzi zaufanie co do ich trwałości.

Pałąk jest elastyczny, a poduszki obszyto miękką, wegańską skórą. To nie jest luksus na miarę skóry i aluminium, jaki znajdziemy u niektórych droższych konkurentów, ale solidna, nowoczesna i przemyślana konstrukcja. Wszystko to zamknięto w obudowie ważącej około 245 gramów. To piórkowa waga w tej kategorii. Dzięki temu, w połączeniu z dobrze wyprofilowanym pałąkiem, słuchawki niemal “znikają z głowy”.
Sterowanie
Tu Sony nie eksperymentuje i w pewnym sensie jest to zawód. Płaska powierzchnia prawej muszli to w całości panel dotykowy, który co do zasady działa bezbłędnie. Przesunięcie palcem w górę/dół reguluje głośność, w przód/tył zmienia utwory, a podwójne stuknięcie zatrzymuje muzykę lub odbiera połączenie. Jest też moja ulubiona funkcja – Quick Attention.

Wystarczy położyć dłoń na prawej muszli, by muzyka została uciszona, a tryb transparentny aktywowany. Genialne do szybkiego zamówienia kawy czy usłyszenia komunikatu na lotnisku. Całość uzupełniają dwa fizyczne przyciski – jeden do włączania, drugi do przełączania trybów ANC. To intuicyjny i sprawdzony system.
Bateria i czas pracy
W tej kwestii Sony od dawna jest długodystansowcem i XM6 podtrzymują tę tradycję. Producent deklaruje około 30 godzin pracy z włączonym ANC i moje testy w pełni to potwierdzają. Przy umiarkowanym użytkowaniu o ładowarce można zapomnieć na cały tydzień. A gdy energia się skończy, z pomocą przychodzi szybkie ładowanie – zaledwie 3 minuty pod prądem dają nawet 3 godziny dalszego słuchania. To absolutny top i gwarancja spokoju ducha, zwłaszcza w podróży.
Etui

Największą ofiarą nieskładanej konstrukcji XM5 było jego gigantyczne etui. Na szczęście wraz z powrotem zawiasów w XM6, wracamy do normalności. Nowe etui jest znacznie mniejsze, bardziej płaskie i poręczniejsze. Bez problemu zmieści się w plecaku, nie zajmując połowy dostępnego miejsca. Wykonane jest z solidnego, usztywnionego materiału i w jego wnętrzu ma małą przegródkę na kable. To może drobiazg, ale dla osób, które często podróżują, ta zmiana to prawdziwe błogosławieństwo.
Magia, która działa (z jedną małą gwiazdką)
ANC to poezja. Wystarczy założyć słuchawki w głośnym biurze, by poczuć, jak świat momentalnie przechodzi w tryb „mute”. Szum klimatyzacji, stukot klawiatur, rozmowy w tle – wszystko znika. W poznańskim tramwaju niskotonowy łomot i zgiełk zostają zredukowane do ledwo słyszalnego szeptu. To technologia, która naprawdę działa i pozwala odciąć się od świata.

Ale jest tu gwiazdka, i to całkiem spora. Cała ta magia działa perfekcyjnie, dopóki… nie założysz okularów. Niezależnie czy to korekcyjne, czy przeciwsłoneczne – delikatne rozszczelnienie nauszników spowodowane przez zauszniki sprawia, że skuteczność ANC spada. Hałasy ulicy czy pojazdów stają się słyszalne. Dla milionów osób, które noszą okulary na co dzień, będzie to spory zawód. Król ANC jest więc potężny, ale jego moc zależy od tego, czy masz coś na nosie.
A teraz tryb transparentny. I tu Sony dokonało cudu. To najlepszy tryb przepuszczania dźwięków otoczenia, z jakim się spotkałem. Dźwięk jest tak naturalny, że można zapomnieć, że ma się je na głowie. Nie ma efektu „słuchania przez mikrofon”. Słychać wszystko dookoła, z zachowaniem kierunkowości dźwięku. Można swobodnie prowadzić rozmowę ze współpracownikiem czy kasjerem w sklepie, nie zdejmując słuchawek, choć jest to mało kulturalne.
Działa to tak dobrze, że aż prosi się o żarty na temat potencjału podsłuchiwania – ludzie dookoła nie mają pojęcia, jak wyraźnie ich słyszysz. Absolutna rewelacja.
Komfort? To skomplikowane

Na pierwszy rzut oka (i pierwsze założenie) wszystko jest w porządku. Słuchawki są lekkie, dobrze leżą na głowie. Ale podobnie jak w przypadku ANC, komfort jest tu warunkowy. Sony postawiło na bardzo płytkie muszle i cienkie pady. Co to oznacza w praktyce? Jeśli masz nieco większe lub bardziej odstające uszy, będą one dotykać wewnętrznej części słuchawki. W moim przypadku, po godzinie czy dwóch, te słuchawki robiły się po prostu niewygodne.
Do tego dochodzi komfort termiczny, a raczej jego brak. Moje uszy w XM6 grzały się bardzo szybko, nawet w klimatyzowanym pomieszczeniu. Po dwóch godzinach pracy miałem ochotę zdjąć je na chwilę, by dać uszom odetchnąć. W przypadku słuchawek, które mają być towarzyszami w wielogodzinnych podróżach lotniczych, może to być poważna wada.
Słoń w salonie, czyli porozmawiajmy o dźwięku
Mamy tutaj rewelacyjną konstrukcję, magiczne ANC, świetną baterię i kilka znaków zapytania przy komforcie. Ale na koniec pozostaje najważniejsze pytanie, jakie można zadać słuchawkom: jak one grają?
I tu, niestety, cały ten piękny obrazek zaczyna się sypać. W mojej opinii, słuchawki prosto z pudełka – grają źle. I nie jest to lekka niedoskonałość. To fundamentalny problem, który Sony pielęgnuje z uporem godnym lepszej sprawy. Fabryczne brzmienie Sony Wh-1000XM6 wymaga sporej poprawy, bo dźwięk jest po prostu zalany basem.

Słuchawki bez wątpienia są zestrojone pod współczesnego odbiorcę, który lubi ogrom basu, a tego przy muzyce ze streamingu nie ma z powodu kompresji. Jednak zestawiając te odczucia z obietnicami ze strony Sony, coś tutaj bardzo mocno nie gra…
Niech muzyka brzmi tak, jak powinna. W opracowaniu tych słuchawek uczestniczyli światowej sławy inżynierowie masteringu. W rezultacie zapewniają one precyzję na poziomie sprzętu studyjnego i odtwarzają każdy niuans i każdą nutę dokładnie tak, jak chciał wykonawca.
Nie sądzę, że dźwiękowcy zasiadający w takich studiach jak Sterling Sound, Coast Mastering, czy Battery Studios nie wychwycili tego ogromu niskich tonów. Raczej smutną prawdą jest tutaj to, że musieli przełamać swoje ideały i dostosować się do zepsutego już rynku i w taki sposób wysterować słuchawki, żeby Sony mogło na nich zarobić. A te wszystkie ładne słowa i obietnice…cóż szkodzi obiecać?
Wracając jednak do opisywanego wcześniej basu. Nie są to jednak przyjemne, sprężyste niskie tony, który dodają muzyce energii. To basowa dudniąca fala, która przykrywa pozostałe pasma, spychając wokale i instrumenty na dalszy plan. Średnica nie ma w tej konfiguracji jak oddychać, a góra pasma… Tam jest zupełnie inny zestaw problemów, z którymi ogrom basu w ogóle nie pomaga.










Oczywiście, w aplikacji Sound Connect jest do dyspozycji korektor. Czy ratuje sytuację? I tak, i nie. Pozwala okiełznać ten basowy chaos i nieco oczyścić scenę. Problem w tym, że wbudowany 10-pasmowy EQ jest zbyt prosty, by precyzyjnie naprawić wszystkie niedostatki strojenia. To bardziej łopata niż skalpel chirurga. Poświęcając chwilę na zabawę suwakami, można te słuchawki doprowadzić do poziomu… co najwyżej przeciętnego, przynajmniej pod względem brzmienia.
W porównaniu do konkurencji, która często gra świetnie od pierwszego włączenia, Sony zmusza świadomego użytkownika do zabawy w korektorze. To półśrodek, który sprawia, że słuchawki za grube pieniądze zaczynają brzmieć co najwyżej znośnie. A to zdecydowanie za mało.
Geniusz i ignorant w jednym ciele
Sony WH-1000XM6 to słuchawki pełne sprzeczności. Z jednej strony mamy inżynieryjny majstersztyk: fenomenalne (choć warunkowe) ANC, rewolucyjny tryb transparentny i wreszcie powrót ukochanej przez fanów, składanej konstrukcji. To pakiet technologiczny, który zostawia konkurencję w tyle.
Z drugiej strony mamy brzmienie, które pozostawia wiele do życzenia. Nie jest to jednak wina samych inżynierów, a samego rynku, który bardzo mocno narzuca sposób strojenia słuchawek. Poza tym nie obyło się tutaj bez projektowych kompromisów, które sprawiają, że komfort nie jest tak uniwersalny, jak powinien być w tej klasie sprzętu.
Sony WH-1000XM6


Dla kogo są więc te słuchawki?
Są to słuchawki dla osób, które technologie i funkcje stawiają ponad czystą jakość dźwięku. Idealne dla kogoś, kto potrzebuje absolutnej ciszy w podróży i w pracy, a naturalny tryb transparentny ma mu ułatwić życie.
Jeśli chodzi o brzmienie, widać, że profil dźwiękowy został skrojony pod klienta masowego. Domyślne ustawienia promują dudniący, mocny bas, a niekoniecznie zadowolą tych, którzy doceniają jakość, detale i szeroką scenę muzyczną. Krótko mówiąc: jaki klient, takie dostrojenie. Taka charakterystyka może nie przekonywać audiofilów, ale najwyraźniej trafia w gusta większości, inaczej Sony nie tworzyłoby takich słuchawek.
Czy zatem król abdykował? Nie. W kwestii ANC Sony WH-1000XM6 wciąż siedzi na tronie. Jest to jednak tron nieco mniej wygodny, a korona lekko przekrzywiona. To genialny produkt z irytującą wadą, który przypomina, że nawet w świecie technologii nie ma ideałów – a już na pewno nie ma jednego produktu dla wszystkich.
Dodaj komentarz