Normalnie zacząłbym tę recenzję od porównania zmian jakie nastąpiły w stosunku do poprzedniej generacji. Jednakże jest ich tyle, że nie ma sensu ich tu przytaczać. Zamiast tego powiem, że jest to praktycznie zupełnie inny produkt w tym samym opakowaniu.
Bowiem mowa tu o zupełnie nowym autorskim przetworniku oraz zupełnie innych procesorach do przetwarzania otaczającego hałasu. Jednakże jeżeli chcecie wiedzieć więcej, to poniżej znajdziecie nasz artykuł, gdzie bardziej szczegółowo je pokrywamy.
Samochód koncepcyjny wśród słuchawek
Nothing Ear 2 wyglądają jakby zostały wyciągnięte prosto z projektu 3D, albo futurystycznej animacji. W świecie słuchawek bezprzewodowych są jak samochody koncepcyjne na rynku motoryzacyjnym z tą różnicą, że są prawdziwym produktem i można je kupić.
Tak jak w poprzedniej generacji, twardy przezroczysty plastik okala specjalnie zaaranżowane podzespoły dając nam możliwość podziwiania ich. Niestety dotyczy to tylko samych słuchawek ponieważ pudełko odsłania tylko je, a nie wewnętrzne komponenty. Aczkolwiek całość i tak prezentuje się wybitnie oraz przykuwa uwagę przy każdym wyciągnięciu z kieszeni, jak żadne inne słuchawki bezprzewodowe.
Pudełeczko powiedz przecie…
A skoro wspomniałem już o pudełku, to dodatkowo zaznaczę, że jest ono małe i lekkie nawet pomimo obecności modułu do bezprzewodowego ładowania. Chociaż przez to, że jest kanciaste, to wydaje się większe, niż jest faktycznie. Poza tym również ma wodoodporność, ale już na poziomie IP55, zamiast IP54 jak same słuchawki.
Muszę pochwalić Nothing za dobór materiałów i ergonomię. Przezroczysty plastik jest bardzo odporny na rysy i znalazło się w nim wygodne wyżłobienie na kciuka. Niemniej jednak ciągle jest to plastik, więc prędzej czy później pojawi się na nim sporo głębszych zadrapań i imperfekcji. Ale to są drobne szczegóły.
Natomiast jeśli miałbym wymienić naprawdę poważne wady, to zdecydowanie muszę ponarzekać na mechanizm otwierania. Zastosowany zawias płynnie i silnie zamyka pudełko, ale jednocześnie ciężko otworzyć je za pomocą jednej ręki. Co więcej, przezroczystą klapką można minimalnie poruszać na boki, czemu towarzyszy delikatne, ale nieprzyjemne skrzypienie ocierającego się plastiku. Nie takiej jakości wykonania oczekiwałem po słuchawkach z nieco wyższej półki.
Jak grają Nothing Ear 2?
Bez zbędnego przedłużania – większość utworów na Nothing Ear 2 brzmi tak samo dobrze, jak na moich przewodowych słuchawkach studyjnych ISK HD9999, czego kompletnie się nie spodziewałem. Nie jestem w stanie wymienić innych słuchawek TWS, które zapewniłyby mi podobne doznania dźwiękowe i to prosto z pudełka. Aczkolwiek to nie tak, że grają idealnie.
W końcu możliwości łączności Bluetooth są dość ograniczone i po głębszym zapoznaniu dostrzegłem to, że mają problem z separacją, nawet przy użyciu kodeku LHDC. Po prostu gdy jest za dużo niskich i wysokich dźwięków w jednym momencie, ich przetworniki nie nadążają i tracą głębię. Aczkolwiek problem ten udało mi się zminimalizować przeprowadzając kompleksową automatyczną personalizację dźwięku w aplikacji producenta.
Dlatego też Nothing Ear 2 moim zdaniem brzmią zjawiskowo jak na słuchawki TWS. Śmiem twierdzić, że nawet lepiej od wielu droższych propozycji, w tym nawet AirPods Pro 2. generacji aczkolwiek…
A jakie jest ANC w Nothing Ear 2?
…nie mogę powiedzieć tego samego o jakości ANC. Nothing Ear 2 w stosunku do pierwszej generacji zaliczyło gigantyczne zmiany w kwestii zdolności wygłuszania otoczenia. Natomiast to jeszcze nie ten poziom, co we wcześniej wymienionych flagowych słuchawkach TWS Apple. Jednakże to nie oznacza, że jest źle.
Nothing Ear 2 mają 3 stopniowe aktywne wygłuszanie, które może dostosowywać swoją siłę automatycznie. Dodatkowy pasywny stopień wygłuszenia zapewniają silikonowe gumki, które wchodzą w głąb ucha i są dostępne w 4 rozmiarach. Co więcej, w aplikacji Nothing X znajduje się opcja automatycznego dopasowania specyfiki ANC do naszego otoczenia. Jak ma się to w praktyce? A no tak samo, jak w przypadku dźwięku – bardzo dobrze, ale od ideału dzieli je jeden problem.
ANC w Nothing Ear 2 nie radzi sobie z najpopularniejszym problemem ANC we wszystkich słuchawkach TWS, czyli gwałtownymi wysokimi dźwiękami. Bez włączonej muzyki z łatwością usłyszymy chociażby co mówią inni w naszym otoczeniu, piszczące hamulce samochodów czy też niektóre maszyny na siłowni.
Czyli na tym Nothing zaoszczędziło…
Nothing nie zapomniało również o Trybie Transparentności, chociaż czuć, a właściwie słychać, że nie był dla producenta priorytetem. Gdy jest włączony ciągle słychać lekki szum oraz głos osób mówiących do nas jest odrobinę zbyt cichy. Aczkolwiek spełnia swoje zadanie, co prawda nieidealnie, ale jednak.
Ostatnie zdanie również idealnie podsumowuje jakość mikrofonów Northing Ear 2. Brzmią dokładnie tak samo jak te w większości słuchawek bezprzewodowych. Dźwięk z nich nie jest czysty i słychać jak algorytmy próbują za wszelką cenę wyciszyć otaczający hałas.
Bateria nie dla każdego
Nothing Ear 2 na jednym ładowaniu działają zaledwie 2,5 godziny z włączonymi wszystkimi dostępnymi funkcjami. Natomiast wyłączając wszystkie opcje możemy wydłużyć ten czas do lekko ponad 4 godzin. Pudełko w takim trybie pracy pozwala naładować je do pełna 5 razy. Nie są to konkurencyjne wyniki, ale powinny wystarczyć mniej wymagającym użytkownikom.
Muszę też zaznaczyć, że Nothing Ear 2 ładują się ekstremalnie szybko. W zaledwie 25 minut ładują się do pełna.
Tanio, czy jednak na bogato?
Jak na słuchawki z wyższej półki przystało, Nothing Ear 2 dysponują całym szeregiem innych przydatnych funkcji, z których nie omieszkałem skorzystać.
Zdecydowanie najważniejsze dla mnie jest automatyczne łączenie słuchawek ze sparowanymi urządzeniami tuż po otwarciu pudełka. Niestety funkcja ta nie działa tak błyskawicznie jakbym chciał, ale zdaje egzamin. Dokładnie to samo mogę powiedzieć o Dual Connect, czyli możliwości połączenia słuchawek z dwoma urządzeniami jednocześnie.
Natomiast drugą z kolei funkcją jest sterowanie z poziomu słuchawek, które w Nothing Ear 2 odbywa się za pomocą delikatnego ściskania zewnętrznej części słuchawek. Producent przygotował wiele różnych kombinacji, których możemy przypisać najróżniejsze akcje.
Bez wyciągania telefonu lub laptopa, możemy sterować piosenkami, trybami ANC, głośnością i nawet przyzywać asystenta głosowego. A do tego w aplikacji Nothing X możemy zmienić przypisanie prawie wszystkich akcji osobno do każdej ze słuchawek. Zatem nic dodać, nic ująć!
Pozostałe spostrzeżenia
- Przewód do ładowania i gumki są w zestawie
- Kodek LHDC wspiera niewiele smartfonów (głównie chińskie marki)
- Dźwięki informujące o stanie słuchawek są przyjemne i intuicyjne
- Ciężko rozróżnić z której strony otwiera się pudełko
- Bardzo dobrze trzymają się w uszach (przynajmniej moich)
- Opóźnienie dźwięku przy graniu i oglądaniu filmów jest prawie nieodczuwalne
Plusy
Minusy
Wyjątek potwierdza regułę
Zazwyczaj produkty, które dobrze się prezentują dużo kosztują i jednocześnie wypadają gorzej od podobnie wycenionej konkurencji. Nothing Ear 2 to wyjątek potwierdzający tę regułę i całkowicie odwracający ją do góry nogami.
Aczkolwiek to nie zmienia faktu, że osobiście z lekkim dystansem patrzę na cenę Nothing Ear 2, bo wynosi 699 zł. Niemniej jednak uwzględniając co potrafią oraz gigantyczne zmiany jakie przeszły w stosunku do poprzedniej generacji, to w pełni rozumiem wzrost ceny. A to, że oferują więcej nawet od droższych propozycji świadczy o ich wysokim stosunku jakości do ceny.
Dlatego też planuję zaprzyjaźnić się z nimi na dużo dłużej i jeżeli wy również, to poniżej znajdziecie przycisk prowadzący do nich w jednym ze sklepów. Natomiast jeśli chcecie dowiedzieć się o nich czegoś więcej, to do dyspozycji macie sekcję komentarzy lub nasz serwer Discord.
NOTHING Ear (2)
Dodaj komentarz