Nie przesiadaj się z Androida na iPhone! Oto dlaczego

Przez ostatnie 3 miesiące miałem tę wątpliwą przyjemność testować iPhone 14. Jako, że użytkownikiem Androida jestem praktycznie od 10 lat i widziałem równie wiele wersji tego systemu, to przesiadka na iOS była co najmniej bolesna, ale po kolei…

Awatar Ziemowit Wiśniewski

Z urządzeniami od Apple jako takimi miałem już do czynienia wielokrotnie i nigdy nie były to przyjemne doświadczenia. MacBook, pierwszy iPad, Mac mini czy iMac. Obsługa tych urządzeń, jak i sposób w jaki działały z akcesoriami innych producentów, był co najmniej koszmarny. Jednocześnie chciałem sprawdzić i raz na zawsze odpowiedzieć sobie na pytanie czy te sprzęty są czy też nie są dla mnie… Poza tym miałem już dość wysłuchiwania w redakcji wyuczonej na pamięć formułki „Jak się przesiądziesz na Apple, to już nie wrócisz do Androida”.

Na sam początek kilka zdań o tym jakiego telefonu używam na co dzień oraz o tym czego od niego wymagam. Przygodę z systemem od Google rozpocząłem z udziałem Samsunga Galaxy S4 mini i już od tamtego momentu byłem fanem mniejszych urządzeń. Między innymi dlatego aktualnie korzystam ze smartfona Google Pixel 5. Poza tym, że smartfon powinien być relatywnie kompaktowy, to powinien być także łatwy do obsługi jedną ręką.

Najbardziej podstawowymi rzeczami, których osobiście wymagam od smartfona to łatwa i intuicyjna obsługa (jedną ręką, optymalnie bez dodatkowych akrobacji) oraz to, że telefon dostosuje się do mojego sposobu użytkowania, a nie na odwrót… To jednak kwestie systemowe, a jak iPhone 14 wypada od strony sprzętowej?

iPhone 14 z zewnątrz

O Apple można powiedzieć wiele najróżniejszych rzeczy, jednak trzeba im oddać jedno, jakość wykonania ich sprzętów stoi na najwyższym poziomie. Co prawda cała recenzja dotyczy podstawowej wersji iPhone 14, a warianty Pro czy Pro Max stawiają na jeszcze lepsze materiały, bo zamiast ramki wykonanej z aluminium jest stal chirurgiczna. Poza tym jest to klasyczna kanapka, gdzie metalowa ramka przedziela dwie tafle szkła.

Jednym słowem klasa sama w sobie. Klasycznie już dla smartfonów Apple przycisk odpowiedzialny za zasilanie jest na prawej krawędzi, a te do zmiany głośności znalazły się po lewej stronie. Na spodzie zaś zniesławione i przestarzałe złącze Lightning, które powinno odejść w zapomnienie już kilka lat temu… Na tym w zasadzie mógłbym zakończyć, ale jest jeszcze jeden, ostatni element.

Wyspa na aparaty została przesunięta względem ubiegłorocznego modelu, bo tak. Apple nie zmieniło nic jeżeli chodzi o optykę czy sensory w tym telefonie, ba nawet procesor jest tutaj identyczny jak rok temu. Niemniej by nazwać to nowym modelem, odróżnić od poprzedniej generacji i zadbać, by etui sprzed roku na pewno nie pasowało, to trzeba było coś zrobić. Ot jedna z wielu rzeczy, które z perspektywy osoby przyglądającej się może się wydać nawet zabawna, ale kiedy przychodzi do użytkowania, to staje się niesamowicie frustrująca.

A co z wnętrzem?

Tak jak już wspomniałem nieco wyżej, iPhone 14 to praktycznie podstawowy model z serii 13, tyle, że ze zmienionym numerem i w innych kolorach, no i z przesuniętą wyspą. Napisać, że premiera serii 14 była nudna jak flaki z olejem, to jak nic nie napisać. Apple swojemu sztandarowemu smartfonowi poświęciło w ubiegłym roku najmniej uwagi z całej konferencji. Nic dziwnego, nie było się też specjalnie czym chwalić.

Największe zmiany dotyczyły wprowadzenia nowego systemu przetwarzania obrazu i lepszej baterii. O ile pierwsza rzecz to jedynie niczym niepotwierdzony marketing, tak bateria w tym telefonie zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Przy umiarkowanym użytkowaniu iPhone 14 wytrzymuje nawet do dwóch dni bez dostępu do ładowarki. Niemniej są takie scenariusze, które potrafią ten telefon rozładować w godzinę i nie mam tutaj na myśli gier, a coś zupełnie innego… Niemniej wystarczy o specyfikacji, czas odpowiedzieć na pytanie dlaczego przejście z Androida na iOS to taki koszmar.

iOS to tragedia

Jeżeli miałbym podsumować moje pierwsze doświadczenie z iPhone oraz systemem iOS, to brzmiałoby ono mniej więcej tak – gorszego pierwszego wrażenia wywrzeć się nie dało?! System od Apple, który znajduje się na ich smartfonach to wybuchowe połączenie chaosu, nieprzemyślanego interfejsu i braku jakiejkolwiek konsekwencji, no ale po kolei.

Face ID i brak wyboru

Na co dzień mój, bądź co bądź leciwy już, Pixel 5 przyzwyczaił mnie do korzystania z czytnika linii papilarnych. Banalnie prosty i skuteczny mechanizm weryfikacji biometrycznej. Jest to też jeden z ostatnich smartfonów, który ten czynnik ma na pleckach, a nie jest zintegrowany z przyciskiem zasilania. Fizyczny czytnik linii papilarnych ma dla mnie jedną ogromną zaletę, pozwala na odblokowanie smartfona kiedy wyciągam go z kieszeni, albo podnoszę ze stołu.

Po drugiej stronie spektrum jest iPhone 14, ale zarzut ten odnosi się do każdego modelu zaczynając od iPhone X, aż do teraz. Face ID to jedyna metoda weryfikacji biometrycznej, którą Apple na siłę wcisnęło swoim użytkownikom bez możliwości wyboru. Miała być bezpieczniejsza i prostsza w użyciu. Problem w tym, że tak nie jest, przynajmniej dla mnie.

Konieczność spojrzenia się na telefon, często pod odpowiednim kątem nijak ma się do wygody. Z kolei fakt, że dolną belkę trzeba podnieść do góry też mało ergonomiczne, ale o obsłudze samego iOS jeszcze się rozpiszę nieco niżej. Nie trafiają do mnie także argumenty pt. Face ID rozpoznaje kiedy śpisz, dlatego nikt nie odblokuje Twojego telefonu. Jeżeli macie takie zmartwienia to znaczy, że coś jest nie tak w Waszym życiu i to z tym powinniście się zająć w pierwszej kolejności, a nie racjonalizowaniem wymysłów giganta.

Pierwsze uruchomienie i „przenoszenie” danych

W przypadku kiedy zmieniacie telefon z Androidem na jakiś nowszy model z systemem od Google, to generalnie sytuacja wygląda następująco. Łączycie dwa urządzenia przewodowo lub po WiFi, zostawiacie je na jakiś czas, a potem wracacie i możecie używać nowego telefonu, na którym wszystko jest „po staremu”. Niestety przejście pomiędzy systemami to zupełnie inna para kaloszy i wymaga od Was znacznie więcej, niż wybrania kilku opcji.

Po pierwsze i najważniejsze aplikacje, jakiekolwiek by nie były, nie zostaną przeniesione. Nie ma znaczenia czy mówimy o YouTube czy też jakiejś niszowej aplikacji z Google Play, która ma tysiąc pobrań. Każdą apkę co do jednej musicie zainstalować ręcznie, oczywiście o ile te są w AppStore dostępne, co też nie jest regułą. Większość najpopularniejszych aplikacji ma swoje odpowiedniki na iOS, ale jeżeli korzystacie z bardziej dopasowanych pod siebie rozwiązań, to może być ciężko.

Skoro aplikacje się nie przenoszą, to i ich dane także. Oczywiście aktualnie większość aplikacji wymaga od nas konta, a dane zapisywane są na serwerach. Jednak większość to nie wszystkie, a dla przykładu taki WhatsApp przechowuje konwersacje lokalnie ewentualnie może to robić w wybranej przez Was chmurze. Tego iPhone za Was nie przeniesie i musicie o tym pamiętać zanim postanowicie wykonać formatowanie poprzedniego urządzenia. Szkoda, że Apple nie potrafi pójść drogą Samsunga, który robi takie rzeczy za użytkowników, przesiadających się z iPhone’a na Androida.

Jedną z istotniejszych dla mnie rzeczy, których jak się później okazało iPhone także nie przenosi, były konta. Choć to zbyt mocne stwierdzenie. Nie przenosi wszystkich kont. W momencie w którym “klonujecie” telefon z Androida na iOS, to przeniesione zostaną jedynie konta powiązane z kalendarzem. Jest to o tyle kuriozalne, że do tego samego konta Google, na którym macie także pocztę, YouTube czy Dysk będziecie musieli się zalogować osobno… Co więcej w odróżnieniu od Androida, na iOS nie ma jednego miejsca gdzie znajdziecie wszystkie konta. Zamiast tego są rozsiane po ustawieniach wszystkich aplikacji.

AppStore, czyli droga przez mękę

Jako, że iPhone nie zainstalował żadnej z ponad 120 aplikacji, których używałem na smartfonie z Androidem, to musiałem zająć się tym własnoręcznie. Już przy pierwszej aplikacji pojawił się zgrzyt, bo AppStore wymagało ode mnie podania hasła do Apple ID. Stwierdziłem, że to jednorazowe uwierzytelnianie, w końcu skoro tak się chełpią bezpieczeństwem swoich użytkowników, to coś musi być na rzeczy. Problem w tym, że ta weryfikacja się powtarzała wielokrotnie.

Przy 30 razie miałem już absolutnie dość i postanowiłem poszukać odpowiedzi w Google. Był to niestety pierwszy z wielu problemów, które napotkałem na swojej drodze. Okazało się, że wszystko było dobrze skonfigurowane i ustawione, ale iPhone z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu nie chciał wywołać weryfikacji poprzez FaceID. W tym wypadku pomógł reset urządzenia, natomiast ja miałem już ochotę wyrzucić ten telefon przez okno.

Skoro już jestem przy aplikacjach, to muszę poruszyć też kwestię bloatware’u. Tyle się mówi o tym jak to na smartfonach z Androidem preinstalowane są niechciane aplikacje. No niestety w przypadku Apple jest identycznie. Jedyną różnicą jest ich pochodzenie. Tak jak dla przykładu na smartfonach realme znajdziecie zainstalowanego Facebooka, tak na iPhone będzie to aplikacja do śledzenia giełdy czy zarządzania Apple Watchem, którego przecież nie musicie posiadać. 

Czy da się usunąć aplikacje z których nie korzystacie na iPhone? I tak, i nie. Część faktycznie można odinstalować, ale z zastrzeżeniem, że nie zwolni to miejsca na smartfonie. Nawet kiedy usuniecie Mapy Apple, to wolne miejsce nie drgnie nawet o 1 KB. Innych z kolei odinstalować się nie da, możecie je co najwyżej ukryć z ekranu startowego.  

Aplikacje te same, a jednak inne

Przy okazji instalacji aplikacji, z których korzystam na co dzień oczywistym było, że nie znajdę niszowych programów. Byłem na to w pełni przygotowany, w końcu tworzenie aplikacji na dwie platformy i dodatkowo użeranie się z wymaganiami dwóch technologicznych gigantów często jest poza zasięgiem małych twórców. Jednak Microsoft nie jest ani mały, ani też nie ma problemu z tworzeniem aplikacji na wiele platform.

Mam tutaj na myśli klawiaturę SwiftKey, która w momencie kiedy rozpoczynałem przygodę z iOS była już niedostępna w AppStore. Aktualnie znów można ją pobrać, problem w tym, że ta znacząco różni się pod względem dostępnych funkcji od swojego odpowiednika na systemy Android. Prawda jest taka, że SwiftKey na iOS to dramatycznie wykastrowana klawiatura z podstawowymi opcjami bez większych możliwości dostosowania pod własne preferencje. Nie można choćby zmienić długości przytrzymania klawisza, by wyświetlić dodatkowe znaki.

Przy okazji klawiatury, muszę wspomnieć o jednej niesamowicie irytującej rzeczy, która na Androidzie jest standardem, w każdym telefonie ze średniej półki w górę. Opcja Palm Rejection, czyli po prostu ignorowanie dotyku na krańcach ekranu, który może się zdarzyć jeżeli używanie telefonu jedną ręką. Na iPhone to nie istnieje, chociaż to może za dużo powiedziane, niemniej funkcja ma ogromne problemy z wyłapaniem kiedy to Wasz palec dotyka ekranu, a kiedy wewnętrzna część dłoni. W połączeniu ze strategicznie położonymi przyciskami do zmiany klawiatury i emoji oraz szybkim pisaniem, gibberish w wiadomościach gwarantowany. Na dobitkę mogę Wam tylko zdradzić, że z oficjalnej klawiatury w 100% nie da się zrezygnować – ta odpala się automatycznie przy wpisywaniu haseł. 

Przykładów jest więcej, bo Telegram czy Discord wymagają od Was włączenia treści NSFW z poziomu przeglądarki na komputerze. W przeciwnym razie w ogóle nie będziecie mogli wejść na konkretne serwery czy konwersacje. Jest to o tyle dziwne, że w przypadku Twittera nie ma już takiego ograniczenia…

Chaos ustawień i niezrozumiałych decyzji

Jeżeli miałbym stwierdzić, że system Android przyzwyczaił mnie do wygody, to z pewnością chodzi o ustawienia smartfona. W pierwszym kontakcie, już po instalacji wszystkich aplikacji iOS przytłacza po wejściu do ustawień. Wszystko dlatego, że każda aplikacja, którą zainstalujecie pojawia się tam jako osobny element menu.

Apple miało tu pewne założenie, które do pewnego stopnia jest sensowne, problem w tym, że nie byli w stanie narzucić twórcom aplikacji stosowania się do niego. Chodziło bowiem o zamknięcie wszystkich ustawień smartfona, jak i aplikacji w jednym miejscu. Problemów takiego rozwiązania są zasadniczo dwa. Po pierwsze w samej aplikacji ustawień robi się ogromny chaos, a po drugie, moim zdaniem znacznie gorsze, z góry nie wiadomo gdzie konkretnych opcji szukać.

Oczywiście nie jest to jedynie wina Apple, w końcu to zewnętrzni deweloperzy się nie stosują do zaleceń. Jednak gigant z Cupertino nie jest tutaj bez winy, bo odpowiedź na pytanie dlaczego wygląda to tak, a nie inaczej jest zaskakująco banalna. Ktoś kiedyś stwierdził, że to dobry pomysł postawić projekt estetyczny interfejsu ponad logikę, UX design i ergonomię – zresztą nie po raz pierwszy.

Niestety na tym problemy ustawień się nie kończą. Fakt, że przytłaczają swoim ogromem to jedno, drugi zarzut to absolutny brak logiki w rozmieszczeniu konkretnych opcji. Doskonałym przykładem są tutaj ustawienia słuchawek AirPods. Te najbardziej podstawowe opcje są zamknięte w menu Bluetooth. Jednak by zarządzać korektorem dźwięku musicie wejść w Dostępność, następnie w Dźwiek/wizualne i na koniec Dostrajanie słuchawek.

Ogólna konkluzja jest taka, jeżeli chcecie jakkolwiek zmienić zachowanie iPhone’a, to przygotujcie sobie wolny wieczór, dobrą herbatę i pokłady anielskiej cierpliwości. Wszystko dlatego, że na sam koniec może się okazać, że nie będziecie w stanie nic zrobić, bo Apple wymyśliło sobie to tak, a nie inaczej.

Telefon ma być dla mnie, a nie ja dla telefonu

Najróżniejsze dziwne decyzje czy też zupełnie niezrozumiałe umiejscowienie niektórych opcji byłem jeszcze w stanie zrozumieć, przynajmniej do pewnego stopnia. W końcu kto i jak często zmienia ustawienia brzmienia słuchawek w telefonie. Niestety te dziwne decyzje widoczne są na każdym kroku i dawały mi się we znaki za każdym razem, gdy brałem telefon do ręki.

Nawigacja to koszmar

Najbardziej znienawidzonym przeze mnie aspektem użytkowania iPhone’a 14 jest nawigacja, czyli to w jaki sposób obsługuje się ten smartfon. Apple przy okazji premiery modelu X w 2017 roku zaprezentował zupełnie nowy sposób poruszania się po smartfonie za pomocą gestów. Pokazany zaraz obok wyglądającego na dzisiejsze standardy archaicznie modelu iPhone 8 czy 8 Plus, wyróżniał się ogromnym ekranem od krawędzi do krawędzi, no i charakterystycznym notchem.

Nowa obsługa gestami była bezpośrednio powiązana z usunięciem przycisku Home. Problem w tym, że poza rezygnacją z fizycznego przycisku i zastąpieniem go wirtualną belką nic więcej się nie zmieniło. Zarówno iPhone 8, jak i iPhone X były porównywalne pod względem rozmiaru, ale takie modele jak iPhone 14 Pro Max czy 14 Plus są ogromne, a mimo tego sposób poruszania się po ekranie zupełnie nie uległ zmianie.

W iPhone nie istnieje uniwersalny gest cofnij, znany choćby z Androida. Zamiast tego jest powrót do poprzedniej strony, który możecie wykonać jedynie przeciągnięciem do lewej krawędzi. Jednak co właściwie zmienia fakt, że na pokładzie nie ma gestu cofnij? Otóż okazuje się, że całkiem sporo, szczególnie, że jakiś „wielce oświecony” projektant interfejsu przekonał jeszcze Steve’a Jobs’a, by ten nie naciskał na pojawienie się tego uniwersalnego gestu. Jednocześnie umieścił przycisk do cofnięcia/zamknięcia w najdalej oddalonym miejscu dla blisko 90% populacji, czyli w lewym górnym rogu. Być może projektant interfejsu jest po prostu leworęczny?

Żeby tego było mało, to cała nawigacja jest szalenie niespójna. Jednak aby to zweryfikować rozmawiałem z kilkoma osobami, które się tym zajmują. Chciałem poznać ich punkt widzenia oraz ogólne założenia. Apple zakłada, że wszystko to co wyjeżdża od dołu powinno się w ten sam sposób zamykać, czyli ściągnąć to palcem w dół. Problem w tym, że to nie zawsze działa i w pełni zależy od aplikacji oraz zespołu deweloperów. Jednocześnie nie da się tego zrobić „powrotem do poprzedniej strony” z oczywistych względów.

Centrum powiadomień i… kontroli?

Kolejnym przepięknym przykładem jak pokazać użytkownikom środkowy palec, ale tak nie wprost, jest rozdzielone centrum kontroli oraz powiadomień. To drugie jest jednocześnie ekranem blokady. Co z nimi nie tak? Zaczynając od nawigacji, która wymaga ściągnięcia górnych belek, bo są dwie, lewa od powiadomień, a prawa od kontroli.

Nie rozumiem także po co w ogóle rozbijać centrum zarządzania oraz powiadomienia na dwa osobne ekrany. Dla niektórych pewnie argumentem będzie wygląd i estetyczne wykonanie, które niestety znów niewiele ma wspólnego z wygodą użytkowania. Opcje dostosowania centrum kontroli zaszyte są gdzieś w ustawieniach, a sekcja powiadomień woła o pomstę do nieba. Jeżeli otrzymujecie więcej niż kilka powiadomień na dzień, to gwarantuję Wam, że prędzej czy później ominiecie tę ważną informację, bo została zakopana pod innymi informacjami czy wrzucona do jednego wora z masą maili i wiadomości na Messengerze.

Na ten moment, sekcja powiadomień, która jest zintegrowana z ekranem blokady mogłaby w ogóle nie istnieć. Jest tak niefunkcjonalna i ukryta, że po prostu nie spełnia swojej funkcji. Nie wspominając już, że tych irytujących czerwonych bąbelków z liczbą powiadomień nad każdą aplikacją czy folderem po prostu nie da się wyłączyć.

Ograniczenia, wszędzie ograniczenia

W tym miejscu najpewniej domyślacie się o co chodzi w posiadaniu iPhone’a. Musicie się po prostu do niego przyzwyczaić, przyzwyczaić do czegoś, co wcale nie jest wygodne. Jednak to nie jest zmiana drogi do pracy, gdzie zamiast skręcić w pierwszą przecznicę zrobicie to na kolejnej krzyżówce. Kupując iPhone musicie nauczyć się używać telefonu na nowo. Wiele możliwości, które oferuje Android na iPhone są po prostu niedostępne.

Taki banał jak dymki czatu, które wielu z Was najpewniej będzie kojarzyć z Messengerem, na iPhone nie istnieją. Choć Messengera akurat nie polecam używać ze względu na aspekty prywatności i bezpieczeństwa, to nie tylko on korzysta z dymków. Inną aplikacją, która używa dymków i robi z nich świetny użytek jest Yanosik. Przez brak dymków, Yanosik na iPhone jest praktycznie bezużyteczny, o ile nie korzystacie z jego wbudowanej nawigacji.

Niemniej to nie jest jakiś wymysł Zuckerberga (przyp. red. prezesa firmy “Meta”), ich tam po prostu nie ma i nigdy najpewniej nie będzie. Podobnie jest z otwieraniem linków w dedykowanych aplikacjach. Dajmy na to, ktoś wysyła Wam link do filmu na YouTube za pośrednictwem Messengera. Na Androidzie ten otworzy się od razu w aplikacji, ale nie na iPhonie – oj nie. Musicie się dodatkowo przeklikać. Jeszcze lepiej jest kiedy dostaniecie link do Google Docs za pośrednictwem Discorda. Wtedy zabawa się zaczyna, bo jeżeli nie korzystacie z Safari, to po prostu nie otworzycie tego linku w dedykowanej aplikacji.

Generalnie jeżeli korzystaliście z jakiś aplikacji, wykorzystujących zewnętrzne źródła danych i polegają one na interakcji między innymi zainstalowanymi aplikacjami, to możecie już sobie odpuścić. Żaden iPhone tego nie potrafi. Doskonałym przykładem jest tutaj last.fm, z którego korzystam na co dzień.

Na Androidzie ta aplikacja wyłapuje każdy odtwarzacz jaki był aktywny na telefonie i zapisuje go. Później z poziomu apki mogę zdecydować czy ten ma być śledzony czy nie. Z kolei na iPhone nie ma tego komfortu. Albo używacie Apple Music (którego też ma swoje poważne wady, ale to rozważania, albo możecie Last.fm odinstalować, bo i tak nie będzie pełnić swojej funkcji.

Kilka(set) słów o bezpieczeństwie

Apple to jedna z takich firm, które chwalą się tym jak to oni nie dbają o prywatność swoich użytkowników na prawo i lewo. Z kolei ja już wielokrotnie podważałem tę, dość łatwą do wytknięcia, hipokryzję giganta, który jedyne co robi dobrze, to mydli oczy swoim klientom. Zresztą zachęcam do lektury moich wcześniejszych rozważań właśnie na ten temat.

Logo TechnoSTREFA TechnoStrefa.com

Apple i prywatność? Tak, ale tylko w reklamach

W ostatnim czasie Apple kreuje się na firmę, która dba o prywatność swoich użytkowników, jednak ile faktycznie jest w tych działaniach prawdziwej ochrony?

Czytaj artykuł
Logo TechnoSTREFA TechnoStrefa.com

Prywatność w wykonaniu Apple to jakiś żart!

Od wielu lat Apple chwalił się, że stawia prywatność swoich użytkowników na piedestale. Między innymi nie chcieli współpracować z służbami w celu ujęcia przestępców. Teraz się to zmienia, bo w życie wchodzą nowe mechanizmy kontroli treści bezpośrednio na urządzeniach.

Czytaj artykuł

Różnicą pomiędzy tamtymi wpisami, a tym co znajdziecie poniżej jest moje bezpośrednie doświadczenie. Wcześniej pisałem je na podstawie doniesień, analiz oraz doświadczeń innych osób z redakcji, które z urządzeń Apple korzystają na co dzień. Ostatnie 3 miesiące nie tylko pokazały mi, że się nie myliłem, ale udowodniły, że iPhone robi za użytkownika więcej, niż można by się spodziewać.

Poproś o nie śledzenie po raz kolejny…

Szumnie zapowiadana funkcja, która trafiła na pokład systemu iOS 14.5, czyli możliwość poproszenia aplikacji o nie śledzenie de facto nie działa. Już tłumaczę o co chodzi. Wiele aplikacji, które instalowałem na iPhone pytały mnie czy „mają poprosić o nie śledzenie”. Z ciekawości klikałem “tak” i nie odczułem jakiejkolwiek różnicy w mniejszej liczbie reklam czy też mniejszemu ich dopasowaniu. Wciąż otrzymywałem kontekstowe wstawki na podstawie tego co ostatnio wyszukiwałem.

Dosłownie nic nie uległo zmianie. Reklam na iPhone 14 było dokładnie tyle samo i to tak samo dokładnych jak na smartfonie z Androidem. Czy to kwestia tego, że reklamodawcy mają już całkiem niezły profil mojej osoby? Być może, choć nie zmienia to faktu, że nie powinienem dostawać reklam na podstawie ostatnich wyszukiwań, których dokonywałem z pomocą Safari na iPhone 14…

Jednocześnie nie dziwi mnie fakt, że tak to właśnie wygląda. Apple nie mogło sobie pozwolić o tak po prostu na wyrzucenie możliwości śledzenia swoich użytkowników przez innych gigantów. Dlaczego, zapytacie. Odpowiedź jest dość prosta, bo to się im nie opłaca. Co gdyby Meta przyparta do muru zdecydowała się zamknąć usługi na iOS? Pewnie dla części osób byłaby to świetna informacja, ale trzeba sobie powiedzieć wprost. Procent osób, które korzystają z platform SM na iPhone jest nieporównywalnie większy do tych, co tego po prostu nie robią.

Gdyby najpopularniejsze social media takie jak Facebook, Instagram, WhatsApp czy Messenger zniknęłyby ze sprzętów Apple, to mielibyśmy istny Armagedon i to zarówno dla Apple’a, jak i właścicieli platformy. Gigant z Cupertino zmierzyłby się najpewniej z odpływem swoich klientów, którzy chcieliby korzystać z konkretnych aplikacji. A Meta z kolei musiałaby być świadoma, że takie działanie nie przyniesie im dodatkowych duszyczek. Niemniej nie można wciąż takiego scenariusza wykluczyć.

Najlepsze aparaty na rynku?

To jaki smartfon robi najlepsze zdjęcia, to kwestia mocno indywidualna. Jednocześnie rankingi takie jak choćby DxOMark nie oddają całej prawdy, bo nie da się w jednej liczbie zamknąć tego, jak dobrze dany smartfon robi zdjęcia. Świetnie pokazał to blind test, który robiliśmy w 2021 roku. Wtedy zwyciężył ASUS ZenFone 8. Smartfon, o którym wiele osób nie słyszało, a jeszcze mniej miało okazję używać. Ten pokonał wielu droższych od siebie rywali, w tym także iPhone’a 12 Pro.

Od tamtego czasu wiele się nie zmieniło. Pixel 5 dostał kilka większych aktualizacji, iPhone zresztą podobnie. Prawda jest taka, żeby zobaczyć różnicę musicie porównać zdjęcia wykonane obydwoma telefonami skupiając się na szczegółach. Zatem czy iPhone robi najlepsze zdjęcia w porównaniu do smartfonów konkurencji? Jestem gotów z tym polemizować. Pomimo całkiem niezłych podzespołów uchwycone obrazki są tak mocno przetwarzane, że jestem gotów stwierdzić, że aż za bardzo.

Przeostrzenie, saturacja wybita ponad sufit i kolory, które są ewidentnie zbyt żywe, niż to co widać gołym okiem. Oczywiście wiele zależy od warunków oświetleniowych, bo w słoneczny dzień iPhone robi naprawdę ładne zdjęcia, ale w nocy czy generalnie kiedy tego światła jest mniej, to sytuacja robi się już znacznie bardziej losowa. Mi to osobiście nie odpowiada.  

Ekosystem tak dobry, jak zasobność portfela

O ile ze sprzętami Apple mi nie po drodze, to skorzystałem z okazji by sprawdzić też siłę ekosystemu tego producenta. Jednak jako, że mowa tutaj o przesiadce na iOS, to ograniczyłem swoje cierpienia jedynie do zegarka Apple Watch oraz słuchawek AirPods Pro 2.

Czy to działa?

Jedno Apple w kwestii ekosystemu oddać trzeba, to działa. Choć mit o tym, że wszystko działa bez najmniejszych problemów i nawet małpa sobie z tym poradzi jest delikatnie przesadzony. Na porządku dziennym są najróżniejsze małe błędy. A to coś się nie wyświetli, a to gdzieś czujniki coś błędnie wykryją, ot standard w Świecie Androida. Niemniej w świecie iOS jak widać także. Połączenie telefonu iPhone, zegarka Apple Watch oraz słuchawek bezprzewodowych AirPods sprawuje się bardzo dobrze.

Kiedy słuchacie muzyki, na zegarku od razu włączony jest panel pozwalający na sterowanie. Tak samo z poziomu nadgarstka możecie sterować głośnością słuchawek, które połączone są z telefonem. To swoją drogą odbywa się za pośrednictwem koronki, która jeszcze do niedawna była ekskluzywną opcją, zarezerwowaną jedynie dla zegarków od Apple. Teraz znaleźć ją można między innymi na pokładzie smartwatchy od Huawei czy Amazfit.

Problem z ekosystemem jest jednak jeden, i to dość znaczący. O ile w świecie, w którym istniałyby jedynie sprzęty Apple brak portu USB-C czy uniwersalnych sposobów na przesyłanie danych uszedłby im płazem, tak nie żyjemy w takim świecie. Monopolistyczne postrzeganie świata przez Apple ma się nijak do polskich realiów.

Przesyłanie danych z iPhone na komputer z Windowsem czy generalnie każdy inny sprzęt, który nie ma logo nadgryzionego jabłka to tragedia. Nie wspominając już o tym, że połączenie przewodowe z komputerem po złączu „Lightning” nie ma nic wspólnego z piorunująco szybkim transferem danych. Prędzej ulegniecie frustracji, niż dacie radę przerzucić zdjęcia z wyjazdu…

Jednak czy warto?

Choć sam ekosystem działa całkiem nieźle, to muszę tutaj poruszyć kwestię ceny. Czy warto wydawać mały majątek na telefon, zegarek, słuchawki, a w późniejszym etapie także na tablet czy komputer? Moim zdaniem absolutnie nie, a takie gadżety jak Apple Watch czy AirPods Pro 2 to jedynie skok na kasę osób, które status stawiają wyżej, niż zdrowy rozsądek.

Weźmy na ten przykład zegarek Apple Watch. Model z serii 8 z obsługą WiFi oraz LTE kosztuje około 2 400 zł. Trochę sporo jak za gadżet, który musicie ładować codziennie, a jego głównym zadaniem jest wciąż pokazywanie godziny oraz przekazywanie powiadomień. Jasne, odbierzecie za jego pomocą połączenie, ba nawet uda się do kogoś zadzwonić, odpisać na wiadomość czy sprawdzić swoją aktywność.

Jednak problem w tym, że podobne funkcjonalności oferuje konkurencja, która robi to taniej, niekiedy lepiej i najczęściej dłużej na pojedynczym ładowaniu. Haczyk? Nie wygląda to tak ładnie, ale ja z kolei nie jestem jakimś wielkim estetą i oprawa wizualna stoi na którymś z kolei miejscu za wygodą, ergonomią czy czasem pracy na baterii.

Podobnie sytuacja wygląda w przypadku słuchawek bezprzewodowych. AirPods Pro 2 wycenione są jak High-Endowe pchełki, które powinny bez problemu „gnieść” produkty takich firm jak Jabra, Sony, B&O, Sennheiser, Bowers & Wilkins itd. Niestety AirPodsy w pierwszym kontakcie odrzucają. Dopiero po długich poszukiwaniach w ustawieniach i wyłączeniu wszystkich „ulepszaczy” zaczynają brzmieć znośnie. Niemniej wciąż grają porównywalnie do słuchawek kilkakrotnie tańszych, o przewodowych nawet nie wspominając. A tak na dobitkę, funkcja Spatial Audio to pierdoła, która nie ma realnego zastosowania.

Czy przesiadłem się na iPhone?

Przyszedł czas zakończyć ten monolog, przez który najwięksi fanatycy Apple najpewniej dostali już białej gorączki. Musicie jednak pamiętać, że to są tylko i wyłącznie moje przemyślenia i wnioski, do których doszedłem po użytkowaniu iPhone 14 przez okres ponad 3 miesięcy.

Krótka odpowiedź brzmi nie. Natomiast jest to nie będę ukrywał rozczarowujące podsumowanie. Istotniejsze jest to, co wpłynęło na moją decyzję, bo tych najbardziej kluczowych punktów jest kilka. Także po kolei:

  • Apple myśli za użytkownika na każdym kroku, innymi słowy masz robić tak, jak Ci każemy, albo wcale. Nie ma nic pośrodku. Nie ma tutaj miejsca na jakikolwiek kompromis, co dla mnie jest nie do przyjęcia
  • iPhone to takie urządzenie, z którego musicie się nauczyć korzystać zupełnie od nowa. Gesty, umiejscowienie najróżniejszych opcji czy nawet brak głupich dymków z Messengera. Zawsze wychodziłem z założenia, że sprzęt, który kupuje jest dla mnie i dostosowuje się do moich potrzeb, a nie na odwrót.
  • Bloatware, czyli niechciane aplikacje, które są preinstalowane na urządzeniu. W przypadku iPhone to istna plaga. Fakt, że nie są to programy firm trzecich, a jedynie ich własne świadczy o tym, że Apple nie wzięło złamanego grosza za to że tam są. Innymi słowy wciskają swoje usługi gdzie się tylko da, w najbardziej nachalny sposób.
  • Spam w wiadomościach i połączeniach. Przez ostatnie 3 miesiące otrzymałem więcej SMS-ów i telefonów od najróżniejszych telemarketerów, naciągaczy czy wprost scamerów, niż przez ostatnie dwa lata korzystania z Pixela 5. Albo Apple nie potrafi zrobić takiej funkcji, albo nie chce. Żadna z tych opcji do mnie nie przemawia, takie filtry w 2023 roku to powinien być standard i kropka.
  • Na koniec wisienka na torcie, czyli cena. Przy okazji premiery serii 14 Apple pokusiło się o podniesienie cen wszystkich iPhone’ów. Aktualnie iPhone 14 w wersji 128 GB kosztuje 5199 zł i będzie tyle kosztował do premiery serii 15. Dla porównania najnowsze urządzenia z serii Pixel 7 można kupić za nieco ponad 3 tysiące złotych.

To nie te czasy, kiedy iOS mógł zamiatać podłogę telefonami z Androidem. Te odeszły bezpowrotnie, ale Apple ewidentnie zatrzymało się w 2017 roku, kiedy takie stwierdzenie miało jeszcze rację bytu. Natomiast teraz w 2023 roku sytuacja się odwróciła. Nie twierdzę, że Android to system idealny, też ma swoje problemy, a jednym z największych jest krótkie wsparcie czy słaba optymalizacja pod kątem zużycia baterii.  

Jednocześnie jest to system nastawiony na wygodę i komfort użytkownika. Daje ogromne możliwości dostosowania telefonu pod własne upodobania i preferencje bez dodatkowych utrudnień. Dlatego ja z wielką ulgą wracam do mojego bardziej kompaktowego i znacznie wygodniejszego w codziennym użytkowaniu telefonu z Androidem. Biorąc pod uwagę, że sprzęty Apple już nie rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, czy nie oznacza to, że jabłkowy sad zaczyna powoli… gnić?

Awatar Ziemowit Wiśniewski

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  1. Awatar maras
    maras

    Słabe to jak piwo 0%. Tego się nawet czytać nie da, widać że autor zakochany w androidzie i miłosnik chroma, tudzież Googli. Żenada.

    1. Awatar Steve78392
      Steve78392

      Cicho bądź, bo on napisał że to jego opinia

  2. Awatar Zgred
    Zgred

    W pełni zgadzam się z tą diagnozą. Używałem praktycznie wszystkich systemów w telefonach łącznie z WP czy BB. Najgorszy był iOS. Poza tym Android daje dużo wolności. Można naprawdę robić z nim wsztstko. Apple na takie coś nie pozwala. Dla jednych będzie to zaletą dla bardziej łebskich, wada.

  3. Awatar Leszek Jerzy Rostek
    Leszek Jerzy Rostek

    Wspaniale. IPHONE to smartphone dla tych którzy „pracują ” i tego są nauczeni od jak najwcześniej. To trochę społeczność która uczy bycia w Gangu, a dokładniej aby wpaść dla tych którzy wpadają, w odróżnieniu od tych którzy są tacy bo to ich natura. W skrócie. Każdy może kupić. IPHONE to świetne urządzenie ale nie dla wszystkich świetne. IOS też. Bardzo trudno aby posiąść świadomość o inności i co to jest.
    Kultura to często Dystans Społeczny fizyczny i werbalny 👤↔👤który trzeba pilnować. Gdy Obsługa Restauracji, przy wejściu informuje że nie można pierdzieć przy stole, Ja nie wchodzę. Większość posiadaczy IPHONE chyba wchodzi, bo to chodzi o Standardy. 😂
    To trochę pranie mózgu. Chwalę świetny artykuł.

  4. Awatar Daniello
    Daniello

    „Artykuł” to niestety ciut bzdurna opinia jednego człowieka. Pamiętam jak kupiłem pierwszego iphona i też po andku szlak mnie trafiał ale po 2 latach używania stwierdziłem, że nie jest taki zły a często działa znacznie lepiej niż android i użytkowanie go jest przyjemniejsze. Dziś mam 2 telefony, jednego iphona 13 mini ( bo jest super wygodny) oraz samsunga s22. Który jest lepszy. W jednych kwestiach jeden a w innych drugi, jednak ze względu na rozmiar wole 13mini.

    1. Awatar Bardak
      Bardak

      Aż dwóch lat potrzebowałeś?? Ja po czterech miesiącach podziękowałem Iphonowi i OIS.

      1. Awatar Soyo
        Soyo

        Ja po miesiącu iOS podziękowałem Andkowi🤷

Starsze komentarze
1 2
Nowsze komentarze


Przeszukaj portal TechnoStrefa.com

Dalsze wyniki

Brak wyników.

Wyszukiwanie obsługiwane przez