Carl Pei i jego ekipa przyzwyczaili nas do tego, że potrafią robić zamieszanie. Ich przezroczyste smartfony i słuchawki douszne tchnęły w ten skostniały rynek powiew świeżości.
Ale nauszne słuchawki? To zupełnie inna liga. Liga, w której od lat rządzą ci sami giganci: Sony, Bose, JBL i od niedawna Apple. Czy mała, zuchwała firma z Londynu ma w ogóle czelność, by wejść na ich podwórko? Okazuje się, że ma. I robi to w stylu, który nie pozostawia żadnych złudzeń.
Rytuał, a nie rozpakowywanie
Zaczyna się niewinnie. Szare, pudełko, które zdradza bardzo niewiele. Ale już tutaj Nothing puszcza do nas oko. Zamiast walczyć z taśmą klejącą i szukać nożyczek, wystarczy pociągnąć za jeden, idealnie umieszczony czerwony pasek. Pudełko otwiera się z satysfakcjonującym oporem, odsłaniając swoje prawdziwe, białe wnętrze. Żadnych krzykliwych grafik. Tylko eleganckie, wytłoczone kontury słuchawek. To klasa sama w sobie.

W środku czeka twarde, materiałowe etui. Z zewnątrz nieco szorstkie, dzięki czemu pewnie leży w dłoni. Po otwarciu zamka błyskawicznego oczom ukazuje się wnętrze wyścielone materiałem przypominającym zamsz oraz – wreszcie – one. Danie główne, czyli słuchawki Nothing Headphone (1) spoczywają w nim bezpiecznie, czekając na swojego nowego właściciela. Cały ten proces to mały rytuał, który buduje napięcie i pokazuje, że mamy do czynienia z produktem premium.
Design, który krzyczy: „Jestem inny!”
Gdy w końcu bierzesz je do ręki, wszystko staje się jasne. To w 100% filozofia Nothing. Połączenie chłodnego aluminium, wysokiej jakości tworzywa i – oczywiście – przezroczystych elementów, które pozwalają zajrzeć technologii pod skórę. Przez idealnie przejrzyste panele na muszlach widać fragmenty przetworników. To nie jest gadżet, to po prostu małe dzieło sztuki użytkowej.


Poduszki wokółuszne oraz tę na pałąku pokryto miękką skórą PU i wypełniono pianką z pamięcią kształtu. Pierwsze wrażenie po założeniu na głowę? Szok. I to pozytywny. Słuchawki ważą 329 gramów, co na papierze nie czyni ich najlżejszymi na rynku. A jednak, dzięki wyważeniu i ergonomicznemu projektowi pałąka, ich waga jest praktycznie nieodczuwalna.
Największe zaskoczenie? Komfort termiczny. To jedne z niewielu słuchawek, w których o efekcie „sauny na uszach” po godzinie słuchania można zapomnieć. Nawet podczas dłuższych sesji pady nie powodują dyskomfortu, co jest absolutnym ewenementem w tej klasie sprzętu. A akurat o ten komfort w ostatnich kilku dniach ciężko, więc słuchawki nie miały lekkiego zadania.
Sterowanie, które wreszcie ma sens
W dobie wszechobecnych, często kapryśnych paneli dotykowych, Nothing postanowiło pójść pod prąd. Całe centrum sterowania umieszczono na prawej słuchawce i postawiono na fizyczność i intuicję. Znalazł się tu port ładowania USB-C, a obok niego – ukłon w stronę purystów – coraz rzadszy, a jakże pożądany, port miniJack 3,5 mm. Choć umieszczenie go akurat z prawej strony jest dość dziwne.


Do włączania słuchawek służy fizyczny suwak. Koniec z zastanawianiem się, czy przytrzymałem przycisk wystarczająco długo. Jedno przesunięcie, a jakże proste i genialne.
Prawdziwa magia dzieje się jednak na tylnej krawędzi, idealnie pod kciukiem. Czeka tam na przyjemna w dotyku rolka, która z delikatnym oporem i cyfrowym klikiem odtwarzanym przez słuchawki pozwala sterować głośnością. Można ją też wcisnąć, by zatrzymać muzykę, lub przytrzymać, by przełączać się między trybami ANC.
Tuż pod nią umieszczono dodatkowy przycisk w formie łopatki – idealny do przełączania utworów jednym ruchem palca. To sterowanie, którego nie trzeba się uczyć. Ono po prostu działa i jest niesamowicie satysfakcjonujące w obsłudze.
Magia pierwszego dźwięku

Parowanie z telefonem z Androidem to czysta przyjemność dzięki wsparciu dla Google Fast Pair. Włączasz słuchawki, a na ekranie smartfona pojawia się powiadomienie. Jedno tapnięcie w ekran i gotowe. Użytkownicy iPhone’ów muszą skorzystać z klasycznej ścieżki przez menu Bluetooth, ale to standard. Aplikacja Nothing X, znana z innych produktów marki, od razu daje dostęp do korektora, zarządzania ANC czy dźwięku przestrzennego.
A teraz najważniejsze. Jak to gra?
Włączam pierwszy utwór i… uśmiecham się pod nosem. To jest to. Dźwięk jest niesamowicie czysty, klarowny, ale jednocześnie ma w sobie tę iskrę, ten pazur. Strojenie Nothing Headphone (1) można opisać jako delikatną „V-kę” – bas jest obecny, schodzi nisko i potrafi uderzyć, ale nie zalewa reszty pasma. Wysokie tony są wyraźne i pełne detali, a średnica, choć leciutko wycofana, pozostaje czytelna.

To brzmienie, które spodoba się niemal każdemu. Ale prawdziwa magia zaczyna się, gdy podamy im sygnał wyższej jakości. Streaming z Tidala HiFi czy lokalne pliki FLAC sprawiają, że Nothing Headphone (1) dosłownie rozwijają skrzydła. Scena muzyczna staje się szersza, dźwięk nabiera głębi i pełni. Słychać, że drzemie w nich potencjał, który daleko wykracza poza zwykłe słuchanie muzyki w drodze do pracy.
W tym miejscu muszę bardzo mocno pochwalić Nothing za wzięcie tematu na poważnie i wejście we współpracę z firmą, która w temacie audio ma co nieco do powiedzenia. Co prawda brytyjski KEF specjalizuje się w głośnikach, ale ta kolaboracja przyniosła parę prawdziwie dobrze brzmiących słuchawek.
Nowy gracz w królewskiej lidze
I tu dochodzimy do sedna, po pierwszych kilku godzinach mogę z całą pewnością stwierdzić jedno: to jest sprzęt, który bez żadnych kompleksów można postawić obok Sony WH-1000XM6, AirPods Max czy Bose QC Ultra.
Oczywiście, to produkt stworzony dla fanów marki i indywidualistów, którzy chcą się wyróżniać. Ale jego atuty – jakość wykonania, niesamowita wygoda, obecność gniazda słuchawkowego i, przede wszystkim, rewelacyjne brzmienie – sprawiają, że design może zejść na drugi plan.
Ile Nothing Headphone (1) kosztują?

Firma wyceniła słuchawki Nothing Headphone (1) na 299€! Tym samym możemy być świadkami trzęsienia ziemi na rynku audio. To może być czarny koń, który wjedzie na salony i pokaże starym wyjadaczom, że czas na zmiany.
Na pełną recenzję przyjdzie jeszcze czas. Muszę sprawdzić baterię, jakość mikrofonów i skuteczność ANC w różnych warunkach. Ale pierwsze wrażenie jest piorunujące. Nothing znów to zrobiło. Wzięli znaną kategorię produktów i stworzyli coś, co jest świeże, ekscytujące i po prostu… inne. A w dzisiejszych czasach to największy komplement.

Sprzęt został wypożyczony od producenta.
Dodaj komentarz