Pamiętam premierę Nothing Phone (1) w 2022 roku. To był powiew świeżości, designerska partyzantka w świecie nudnych, identycznych prostokątów. Mrugający interfejs Glyph był czymś nowym, intrygującym, ale dla wielu – jedynie fajerwerkiem. Dziś, trzymając w dłoni Nothing Phone (3), czuję, że firma przeszła niesamowitą drogę. To już nie jest obiecujący startup, a dojrzały gracz, który wie, czego sam chce i czego chcą jego klienci.
To urządzenie, które zamienia młodzieńczą ekstrawagancję na przemyślaną innowację. A największym symbolem tej zmiany jest decyzja, która podzieliła fanów – pożegnanie z kultowymi diodami na rzecz czegoś znacznie potężniejszego.
Design: Dojrzałość, którą czuć w dłoni
Pierwszy kontakt z Nothing Phone (3) to czysta przyjemność. Konstrukcja jest świetnie wyważona, a bryła, mimo ekranu 6,67 cala, jest bardziej poręczna niż w Phone (2). Obsługa jedną ręką, choć dla osób z mniejszymi dłońmi wciąż będzie wyzwaniem, stała się po prostu łatwiejsza. Ramki ekranu są symetryczne i cienkie (1,87 mm), co w czarnej wersji kolorystycznej daje efekt tafli szkła niemal bez granic.
Firma wsłuchała się w głosy użytkowników. Telefon leży w dłoni pewniej, a jego bardziej zaokrąglone krawędzie to krok w stronę lepszej ergonomii. Całość jest chroniona szkłem Gorilla Glass i spełnia normę wodoodporności IP68, co w tej półce cenowej jest już standardem, ale wciąż cieszy. To ewolucja, a nie rewolucja, ale każdy detal świadczy o tym, że projektanci odrobili pracę domową.
Matrix LED – czas na informacje
To jest zmiana, o której będzie się mówić najwięcej. Zamiast kilku oddzielnych pasków LED, jest tu teraz Glyph Matrix – spójny panel złożony z 489 indywidualnie adresowanych mikrodiod, ukryty pod gładką taflą szkła. I powiem wprost: to genialne posunięcie. Nothing zamieniło prosty system powiadomień w miniaturowy, monochromatyczny wyświetlacz.
Światło w końcu nie tylko jest, ale też przekazuje informacje. Na panelu możemy wyświetlić ikonę przypisaną do dzwoniącego kontaktu, sprawdzić godzinę na cyfrowym zegarze, użyć go jako idealnie płaskiej poziomicy czy zobaczyć wizualizację postępu ładowania baterii. A to dopiero początek.
Nothing udostępniło także SDK dla deweloperów, co otwiera “puszkę Pandory” z kreatywnością. Już wyobrażam sobie kompas, widżet pogodowy czy kultowego dinozaura z Chrome, w którego można grać na pleckach telefonu.
Całością można sterować za pomocą nowego przycisku Glyph Button, który pozwala przełączać się między „zabawkami” i wchodzić z nimi w interakcję. Niestety, jest on umieszczony pod taflą szkła. Na początku trudno go zlokalizować bezwzrokowo, na szczęście nieco ułatwia to etui, które w tym miejscu ma po prostu wycięcie. To mały zgrzyt w skądinąd świetnym systemie.
Essential Space – Twój drugi mózg
Fizyczny przycisk Essential Key po prawej stronie obudowy to brama do Essential Space – inteligentnej przestrzeni na notatki, zrzuty ekranu i nagrania głosowe. Początkowo myliłem go z przyciskiem zasilania, ale jego gładka, zaokrąglona faktura szybko pozwala przyzwyczaić palec. To nie jest zwykły notatnik. To kombajn, który dzięki AI potrafi automatycznie kategoryzować treści, transkrybować głos na tekst czy opisywać obrazy.
Absolutnym hitem jest funkcja „Flip to Record”. Wystarczy położyć telefon ekranem do dołu i przytrzymać Essential Key, by rozpocząć nagrywanie. Matrix LED dyskretnie poinformuje o statusie nagrania, a po wszystkim system sam rozpozna mówców, zrobi transkrypcję i zaproponuje listę zadań do wykonania. To funkcja, która ma potencjał, by realnie zmienić sposób, w jaki pracujemy. Dodatkowo w trakcie nagrywania można jednym kliknięciem przycisku Essential oznaczać istotne fragmenty.
Aparat, który w końcu dogonił design
Przez ostatnie lata aparaty w telefonach Nothing były ich piętą achillesową. Były dobre, poprawne, ale zawsze brakowało im tego „czegoś”, by stanąć w szranki z najlepszymi. Z Nothing Phone (3) ta historia dobiega końca. To największy skok jakościowy w historii marki, który w końcu pozwala fotografii dotrzymać kroku zjawiskowemu designowi.
Główny obiektyw – serce systemu
Sercem zestawu jest nowy, główny aparat 50 Mpix z dużą matrycą 1/1.3 cala, która wpuszcza o 44% więcej światła niż w Phone (2). W praktyce oznacza to jedno: znacznie lepsze zdjęcia, zwłaszcza w trudnych warunkach. Fotografie robione po zmroku są czystsze, mają mniej szumów i zachowują więcej naturalnych kolorów. HDR jest zbalansowany, cienie nie są czarnymi plamami, a jasne partie nieba nie są przepalone. Kolory są przyjemne dla oka, naturalne, bez przesadnego podbijania saturacji, co osobiście bardzo cenię.
Peryskop – gwiazda wieczoru
To jednak dodanie aparatu peryskopowego 50 Mpix jest prawdziwym przełomem. To element, który oddziela flagowce od reszty stawki. 3-krotne przybliżenie optyczne jest ostre jak brzytwa i idealnie nadaje się do robienia portretów z piękną, naturalną kompresją tła i do przybliżania detali architektury.
Bardzo użyteczny jest też 6-krotny zoom realizowany wprost z matrycy, który wciąż daje świetne rezultaty. Oczywiście jest też zoom cyfrowy do 60x, ale traktujmy go raczej jako ciekawostkę do podejrzenia, co dzieje się w oddali. Co ciekawe, obiektyw ten świetnie radzi sobie także ze zdjęciami makro, pozwalając uchwycić najdrobniejsze detale.
Wsparcie i wideo na poziomie
Zestaw uzupełnia solidny aparat ultraszerokokątny 50 MP, który co najważniejsze, trzyma spójną kolorystykę z głównym obiektywem. Z przodu znajdziemy z kolei aparat do selfie o tej samej rozdzielczości, który wreszcie robi ostre i szczegółowe zdjęcia, a stabilizacja wideo czyni z niego dobre narzędzie do vloga.
A skoro o wideo mowa – możliwość nagrywania w 4K przy 60 klatkach na sekundę każdym z czterech obiektywów to potężne narzędzie. Nowością jest też tryb Ultra XDR Video, który znacznie lepiej radzi sobie ze scenami o wysokim kontraście, jak zachody słońca czy neony miasta.
Czy Nothing Phone (3) zdetronizuje fotograficznych królów? Po pierwszych dniach mam wątpliwości, ale bez dwóch zdań dołączył do pierwszej ligi i nie jest już kompromisem.
Minusy
Plusy
Nothing to teraz coś więcej
Nothing Phone (3)
Nothing Phone (3) to dowód na to, że firma nie stoi w miejscu. To świadectwo dojrzałości i odwagi, by porzucić coś, co było jej znakiem rozpoznawczym, na rzecz czegoś znacznie lepszego i bardziej użytecznego. W cenie poniżej 4000 zł dostajemy urządzenie o kompletnej, topowej specyfikacji, z unikalnymi funkcjami, których próżno szukać u konkurencji, i z przemyślanym, dopracowanym designem.
To już nie jest tylko „fajny telefon z diodami”. To potężne, innowacyjne narzędzie, które rzuca rękawicę znacznie droższym rywalom. Z niecierpliwością czekam, by sprawdzić, jak ten ogromny potencjał poradzi sobie w ogniu pełnych, redakcyjnych testów. Ale już teraz wiem jedno – jest na co czekać.
Sprzęt został wypożyczony od producenta.
Dodaj komentarz