Patotechnoloiga to seria felietonów, w których poruszam poważne tematy, na skraju tematyki technologicznej. Opisuję w nich technologię swoim krytycznym okiem i patrzę na aspekty znacznie szerzej, niż przez pryzmat zwykłych urządzeń. Tym sposobem staram się przedstawić Wam trendy lub nawet przewidzieć pewne wydarzenia. Wszystko po to, abyście mogli się na nie przygotować, chociażby mentalnie lub… po prostu mieli coś ciekawego do przeczytania.
15‐minutowe miasta w 15 sekund
Zacznijmy klasycznie, czyli od definicji. 15‐minutowe miasta to idea polegająca na tym, że mieszkańcy miast mają mieć dostęp do wszystkich podstawowych potrzeb i usług w odległości nie większej niż 15 minut pieszo lub rowerem od swojego miejsca zamieszkania. Aczkolwiek ta niepozorna wizja idzie ramię w ramię ze znacznie poważniejszymi planami, zahaczając nawet o teorie spiskowe.
Ale zanim o tym, zacznijmy od tego, że idea takich miast coraz częściej jest brana na poważnie, a gdzieniegdzie już nawet obowiązuje. Jest szczególnie gorącym tematem na słynnych międzynarodowych zjazdach politycznej organizacji C40 Cities, czyli grupy łączącej 96 największych metropolii. Warszawa, a co za tym idzie Polska, również do nich należy.
Politycy z każdego kraju reklamują ideę 15‐minutowych miast poprawą jakości życia, zdrowia i bezpieczeństwa, a także ograniczeniem zanieczyszczenia powietrza. Na pierwszy rzut oka ciężko zaprzeczyć atrakcyjności tej idei. Korzyści płynące z takiej infrastruktury są przynajmniej w teorii faktycznie niebagatelne. Niemniej jednak jak to zwykle bywa, diabeł tkwi w szczegółach, które dalej przytaczam i analizuje.
Jednym z pierwszych miast, które zdecydowało się wprowadzić koncepcję 15‐minutowych miast, jest Paryż. Burmistrz Anne Hidalgo uczyniła ją kluczowym elementem swojej kampanii wyborczej w 2020 roku i po zwycięstwie zaczęła realizować swoje plany. W ramach tego projektu Hidalgo zamierza m.in. rozbudować sieć ścieżek rowerowych, ograniczyć ruch samochodowy, zazielenić nadbrzeże Sekwany i stworzyć więcej miejsc publicznych dla mieszkańców. Aczkolwiek Paryż w dużej mierze już jest 15‐minutowym miastem. (Źródło)
Dwa obozy
Nie sposób nie dostrzec, że 15‐minutowe miasta to kolejny spolaryzowany temat w dyskusji społecznej. Z moich obserwacji wynika, że duża część osób wierzy i popiera postulaty polityków w tej kwestii.
Natomiast nie brakuje także opozycjonistów, którzy przytaczają argumenty, jak te, że politycy chcą nas zamknąć w 15‐minutowych gettach, pozbawić dóbr osobistych i odebrać możliwość podróżowania. Ale jak to zwykle bywa, prawda leży gdzieś pośrodku.
Kto ma więcej racji?
Z mojej perspektywy wynika, że oba obozy mają sporo racji, ale ważne jest to, co jest prawdą, a nie kto jest w mniejszym błędzie.
Zacznijmy od prostej logiki. W teorii mniej pojazdów spalinowych na drogach przekłada się na mniej spalin trafiających do powietrza. Natomiast jeśli będzie mniejsze zapotrzebowanie na samochody, to producenci ograniczają ich produkcję, która też raczej nie pomaga środowisku.
Oczywiście zdaje sobie sprawę, że w praktyce może być inaczej, gdyż transport to silnie zależny i względny temat, aczkolwiek w ramach uproszczenia wykluczymy zjawiska ciężkie do przewidzenia. Dlatego też zwolennikom idei w tym przypadku należy się punkt.
Aspekt wygody jest niepodważalny – jeżeli rzeczy i miejsca, których potrzebujemy są blisko nas, to jest to oznaka komfortu – koniec, kropka. Dlatego też zwolennicy 15‐minutowych miast zasługują na kolejny punkt.
Niemniej kluczowe w tym dyskursie jest zrozumienie, że opozycjoniści nie zaprzeczają tym faktom. Zamiast tego twierdzą, że wygodne 15‐minutowe miasta można bardzo łatwo wykorzystać w złych celach, czyli na niekorzyść mieszkańców.
Ktoś z nadmiarem władzy bez problemu mógłby podzielić 15‐minutowe miasta na praktycznie samowystarczalne osiedla i odciąć je od okolicy. Ale kto i po co miałby coś takiego zrobić? Tego nie wiadomo, dopóki ktoś nie postanowi tego zrobić… Dlatego nie traktowałbym tego jakiego pewnego argumentu, a jak już to coś, co powinniśmy mieć na uwadze, jeżeli faktycznie ta idea miałaby zacząć wchodzić u nas w życie. Zatem opozycjonistom w tej kwestii też należy się punkt.
Jednakże od powyższej opcji jest coś znacznie bardziej niepokojącego i już coraz mocniej odczuwalnego w naszej codzienności, co zasługuje na własny poniższy sródtytuł.
Nasze 15‐minutowe miasta
Nie od dziś możemy zauważyć pewną niepokojącą tendencję. Mianowicie z roku na rok jesteśmy właścicielami coraz mniejszej liczby dóbr. Natomiast 15‐minutowe miasta mają opierać się jeszcze bardziej na dobrach współdzielonych, a nie prywatnych.
Nowe przepisy, w szczególności te unijne, coraz częściej skutkują podwyżkami cen np. samochodów. Mowa tu chociażby o dyrektywach zaostrzających wymagania emisji spalin. Przez co coraz więcej z nas jest zmuszonych brać auta w leasing, kupić drogiego elektryka lub całkowicie zrezygnować z samochodu. Podobnie sprawy zaczynają się mieć w przypadku elektroniki.
Regulacje coraz bardziej uzależniają nas od producentów, rządu lub innych usługodawców, przez co mamy mniej swobody, bo ograniczają nas ich przepisy, umowy i regulaminy. Mimo to, że mamy “kluczyki” do tych dóbr, to nie są nasze, bo nie możemy z nimi robić co nam się podoba.
Stąd też właśnie kolejna obawa opozycjonistów idei 15‐minutowych miast. Istnieje spora szansa, że wkroczenie tej wizji w życie będzie pogarszać kwestię własności. W przyszłości w takich jednostkach miejskich współdzielenie dóbr może pójść znacznie dalej. Nie tylko transport może stać się w pełni publiczny lub współdzielony, ale także inne fundamentalne aspekty, jak np. pralnie zamiast własnych pralek, kino zamiast własnego telewizora, itd.
Co złego jest we współdzieleniu?
Oczywistym jest to, że dzielenie się z innymi jest w wielu przypadkach bardzo korzystne, bo np. dzięki niemu możemy rozłożyć koszty, być bardziej „eko” itp. Niemniej w wielu aspektach posiadanie czegoś na własność wypada korzystniej.
Chcę przez to powiedzieć, że współdzielenie dóbr w 15‐minutowych miastach jak najbardziej ma sens i wpisuje się w pozytywne cele tej infrastruktury. Jednakże trzeba mieć też to na uwadze, że nie jest to najlepsze rozwiązanie.
Jako ludzie mamy wewnętrzną potrzebę posiadania rzeczy dla najróżniejszych korzyści. Duża część z nas podróżuje autem, chociażby dlatego, że nie jesteśmy od nikogo zależni oraz jest to w wielu aspektach wygodniejsze, nawet pomimo korków. Mamy swoje telewizory, a nie chodzimy cały czas do kina, bo lubimy prywatność i nikomu nie chce się cały czas dostosowywać do godzin transmitowania seansu.
Dlatego też opozycjoniści idei 15‐minutowych miast słusznie obawiają się tego, że balans pomiędzy dobrami prywatnymi i współdzielonymi może zostać nieodpowiednio zachowany. Przez co życie w takich jednostkach infrastruktury może wcale nie być tak komfortowe, jak je malują politycy.
Czyli po co tak naprawdę są 15‐minutowe miasta?
Podsumowując 15‐minutowe miasta raczej nie są powiązane z kolejnymi zniewalającymi regulacjami. Osobiście podejrzewam, że mają mieć pełnić inną rolę, a mianowicie mają być odpowiedzią na nową rzeczywistość, która czyha za rogiem.
Zapewne część z Was słyszała o globalistycznym projekcie, jakim jest “Wielki Reset”. Jeśli nie, to w roli szybkiego przypomnienia powiem, że jest to plan wdrożenia drastycznych zmian w fundamentalne segmenty naszego społeczeństwa. Natomiast stoi za nim Klaus Schwab, czyli założyciel i prezes Światowego Forum Ekonomicznego. Dodam tylko, że owe forum jest kojarzone słynne ze słowami:
Nie będziesz miał nic i będziesz szczęśliwy.
Precyzyjniej rzecz biorąc “Wielki Reset” skupia się restrukturyzacji międzynarodowego systemu bankowego, podejścia do ekologii, transportu, ekonomii, żywności czy też właśnie miast. A działaniami w kierunku realizacji projektu są chociażby wprowadzenie inwigilującego CBDC, dochodu gwarantowanego, program obliczania śladu węglowego, ograniczenie prywatnych lotów samolotami, przejście na samochody elektryczne, normalizacja jedzenia robaków i właśnie 15‐minutowe miasta.
Zatem w uproszczeniu, Wielki Reset to połączenie zwiększonej inwigilacji, ograniczenia możliwości przemieszczania się oraz utraty dóbr prywatnych na rzecz współdzielonych. Natomiast wygląda na to, że 15‐minutowe miasta są tylko elementem całej układanki i po prostu mają zapewniać nam w miarę komfortowe życie po “Wielkim Resecie”.
A co z terenami wiejskimi?
Dużym niedopowiedzeniem w kwestii 15‐minutowych miast jest to, co się stanie z terenami wiejskimi. W końcu w Polsce możemy zaobserwować zjawisko deurbanizacji, czyli odpływu ludności z terenów miejskich do wsi. Co więcej, wieloletnie prognozy wskazują na to, że ten trend ma dalej się utrzymywać.
Czy w takim wypadku politycy przygotują nam identyczny projekt tylko, że o nazwie “30‐minutowe wsie”, czy może raczej zorganizują przesiedlenia do 15‐minutowych miast?
Patoekologia
Wszystko wskazuje na to, że 15‐minutowe miasta to kolejna z tych idei, która w zamian za pozorną wygodę, pozbawia nas czegoś cennego. W tym wypadku do stracenia mamy niezależność. Jednakże trzeba mieć na uwadze to, że “Wielki Reset” to cały szereg identycznych transakcji, w których poza niezależnością tracimy też prywatność, godność i swobodę. Zatem moje pytanie brzmi: czy warto za trochę wygody oddać to wszystko?
Warto też zaznaczyć, że jest to kolejna wizja przepychana w dużej mierze pod pretekstem ekologi,i tak samo, jak chociażby inwigilowanie pod pretekstem obliczania śladu węglowego. Śmiem twierdzić, że gdyby politykom faktycznie zależało na ekologii, to zaczęliby nakładać ograniczenia na wielkie koncerny przetwórcze i rolnicze, a nie transport, który stanowi tylko 14% globalnej emisji CO2. Co więcej, mowa tu o całym segmencie transportu, czyli również samolotach, statkach, tirach, a nie tylko samochodach użytkowych.
Wybór też jest wspólny i należy do nas
Oczywiście jako jednostki, które są obiektem tego wielkiego projektu, nie mamy wielkiej mocy sprawczej. Tak właściwie wszystko jest zależne od naszych polityków i tego, czy zgodzą się z tą ideą, czy raczej staną w opozycji.
Akurat tak się składa, że zbliżają się wybory, dlatego zachęcam, abyście upewnili się, czy politycy, których jesteście zwolennikami, popierają “Wielki Reset” czy też nie. Decyzja należy do nas, a jeśli sami jej nie podejmiemy, to ktoś zrobi to za nas.
Źródła: Wikipedia, Demagog, BigThink, Mennica Mazovia, Geografia24
Źródło grafik i miniaturki: wygenerowane przy pomocy Stable Diffusion, Pixabay
Dodaj komentarz