Polski system edukacji nie ma się najlepiej praktycznie od zawsze. Prześmiewcze stwierdzenia o pruskiej szkole, gdzie uczy się dokładnie tego samego co ponad 30 lat temu po upadku ZSRR i zniesieniu stanu wojennego, nie są specjalnie przesadzone.
Jedyne co się zmienia, to partia rządząca, minister edukacji oraz lektury na liście. Wszystko inne, począwszy od mitycznej podstawy programowej, metod nauczania (z drobnymi wyjątkami) czy ogólnie rzecz ujmując tego jak działa szkoła, pozostaje niewzruszone.
Aż do teraz, gdzie potrzebna była rewolucja zza oceanu zapoczątkowana przez nikogo innego, jak Elona Muska. Ten co prawda już z OpenAI – twórcami narzędzia ChatGPT – nie współpracuje, co jednak nie zmienia faktu, że jest uważany za jednego z ojców aktualnej rewolucji.
Co takiego zrobił ChatGPT, że zapoczątkował rewolucję?
Żeby w ogóle móc rozmawiać o tym jak ChatGPT wpłynął na edukację, trzeba najpierw zrozumieć co takiego w ogóle zrobił, że świat oszalał na jego punkcie. Samo narzędzie nie jest niczym rewolucyjnym, bo ChatGPT, jak i inne jemu podobne, to po prostu LLM (ang. Large Language Model). W tłumaczeniu na bardziej zrozumiały język jest to specjalistyczny model językowy, który został nauczony na ogromnej bazie danych, pochodzącej z najróżniejszych źródeł.
Książki, gazety, najróżniejsze artykuły w sieci czy nawet fora internetowe były wykorzystywane do stworzenia narzędzia jakie znamy teraz. Niesamowicie prostej strony z jednym polem tekstowym, w którym można wpisać dowolną frazę, pytanie czy polecenie, by otrzymać zadowalającą odpowiedź.
Absurdalnie skomplikowane pytanie o Bitwę pod Wiedniem? NIe ma najmniejszego problemu – ChatGPT ma pod sobą nie tylko książki historyczne, ale i ogromne zasoby internetu. Esej, rozprawka, opowiadanie, wiersz – napisanie czegokolwiek z prostej komendy także nie jest problemem dla tego typu narzędzi.
Już w tym momencie można dojść do bardzo niepokojących wniosków, gdzie ChatGPT jest w stanie zrobić za uczniów i studentów praktycznie wszystko, bez większego wysiłku. Jednak w tym momencie powinno się nasunąć jeszcze ważniejsze pytanie, czy fakt powstania takiego narzędzia, które wyręcza uczniów z tych wszystkich zadań jest obiektywnie złe i należy je z całą surowością demonizować?
Pruska szkoła, czyli jaka?
Użyte przeze mnie określenie pruska szkoła kilka akapitów wyżej może być dla niektórych nieco niejasne. W końcu Królestwo Prus przestało istnieć w 1849 roku, co praktycznie dla każdego jest datą dość odległą. Niemniej system wprowadzony za czasów panowania króla Wilhelma III Pruskiego jest z nami, w pewnym stopniu, obecny do dnia dzisiejszego.
Głównymi założeniami tamtejszej reformy szkolnictwa było wprowadzenie obowiązkowej edukacji dla wszystkich bez wyjątku. Ponadto charakteryzował się on surową dyscypliną oraz hierarchią w nauczaniu. W połowie XIX w. miało to całkiem sporo sensu, bo system powstał, by kształcić urzędników i żołnierzy. Innymi słowy społeczeństwo posłuszne, przychylne władzy i odwiedzione od wizji samodzielnego myślenia.
Ten swoisty psychologiczny horror został przeniesiony także do polskiej szkoły, ale w nieco innej, uwspółcześnionej formie. Niestety u podstaw wciąż jest to system pruski, który skupia się wokół bardzo restrykcyjnych zasad, ram i schematów w nauczaniu i przekazywaniu wiedzy książkowej. Dla zobrazowania, poniżej kilka przykładów takich działań:
- Sztywne, odgórnie narzucone programy nauczania, uniwersalne dla każdego
- Jedna lista lektur dla wszystki (nierzadko zależna od aktualnej władzy)
- Krótkie przerwy pomiędzy jednostkami lekcyjnymi sygnalizowane nieprzyjaznym dzwonkiem
- Lekcje podzielone na 45-minutowe jednostki (nawet kiedy dwie lekcje j.polskiego wypadają jedna po drugiej to i tak jest między nimi przerwa)
- Oceny wystawiane za wiedzę, a nie umiejętności
- Sprawdziany, testy i egzaminy warunkujące wartość ucznia
- Lekcje prowadzone w formie monologu nauczyciela
Takich przykładów i efektywnie także błędów nauczania w nomen omen schemacie pruskim można wymienić kilkukrotnie więcej, ale wtedy ten tekst przekształcił by się w krytykę jednego z systemów nauczania. Przynajmniej kilka z nich nie powinno być obcych komukolwiek kto uczęszczał do polskiej szkoły. Jednocześnie kultowy kawałek Pink Floyd “Another Brick in The Wall” nie stracił wiele na aktualności, przynajmniej w naszym kraju.
Polska szkoła vs ChatGPT
Jednak jaki właściwie związek ma ta tak zwana pruska szkoła z najnowszymi technologiami, a już pisząc całkiem konkretnie, narzędziem jakim jest ChatGPT? Odpowiedź tylko z pozoru jest prosta, bo sam problem jest nieco bardziej złożony. Polskie szkoły generalnie nie przepadają za nowymi technologiami. Nie mam tutaj nawet na myśli wyposażenia sal informatycznych, które zazwyczaj działają na przestarzałym sprzęcie czy braku tablic interaktywnych w salach, bo na to jak zawsze nie ma funduszy.
Mam tutaj na myśli konkretnie podejście nauczycieli, zarówno starych, jak i młodych, którzy przez system zostali już ukształtowani do konkretnego myślenia, nie wychodzenia przed szereg i działania według określonych schematów. Osobiście nie mam na karku nawet 30 lat, więc szkołę skończyłem stosunkowo niedawno. Doskonale pamiętam sytuację, gdzie ze względu na operację ręki wiodącej chciałem prowadzić notatki na laptopie i każdy z nauczycieli w liceum patrzył na mnie krzywo i z wyższością. No bo przecież jak to tak, prowadzić notatki na laptopie – w końcu pismo odręczne poprawia proces zapamiętywania.
Może i jest to prawda, ale prowadzenie notatek w maszynopisie jest lepszym rozwiązaniem, niż nie prowadzenie ich wcale… Wracając jednak do tematu technologii w szkole. Nauczyciele nie chcą, albo po prostu nie potrafią wykorzystywać nowych narzędzi w nauce – i to jest fakt. Mają od wielu lat identycznie przygotowane lekcje, które prowadzą w ten sam sposób i raczej nie uśmiecha im się tego zmieniać, zwłaszcza kiedy ich pensja wygląda tak, a nie inaczej.
O ile laptopy, a już zwłaszcza smartfony same w sobie nie sprawiły, że szkoła ma poważny problem, tak narzędzia, które są na nich dostępne już tak. Wyszukanie konkretnej odpowiedzi w Google często zajmowało trochę czasu i wymagało nieco umiejętności, ale ChatGPT oraz inne narzędzia AI sprawiły, że nawet to nie jest problemem. Wszystko dlatego, że są one w stanie od razu odpowiedzieć na zadane pytanie, bez dodatkowego szukania szczegółów na stronach internetowych.
Tym samym, jeżeli podsumujemy realia polskiej szkoły, które polegają na uczeniu się na pamięć wszystkiego, interpretowaniu lektur i odpowiadaniu na pytania, oczywiście “pod klucz” z jedną poprawną odpowiedzią bez miejsca na błąd czy własną interpretację, otrzymamy wręcz idealne warunki dla narzędzi AI. W takim właśnie scenariuszu ChatGPT jest po prostu perfekcyjnym kompanem każdego ucznia, bo zamiast ślęczeć nad książkami i tematami, które w ogóle go nie interesują, może zrobić wszystkie zadania w kilka chwil i wykorzystać pozostały mu czas lepiej.
To zguba polskiej edukacji
Ostatnie stwierdzenie, choć kontrowersyjne, to jest jednocześnie boleśnie prawdziwe. Jeżeli szkoła nie zmieni swojego podejścia do nowych technologii, a także nie odejdzie w mniejszym lub większym stopniu od założeń pruskiej szkoły, to będziemy mieli do czynienia z bardzo poważnym problemem. Problemem ludzi “wykształconych”, którzy nie tylko nie potrafią samodzielnie myśleć, ale i ich wiedza opierać się będzie jedynie o pytanie modelu AI co powinni zrobić.
Czy się to komuś podoba czy też nie, szkoła musi iść z duchem czasu. Aktualne pokolenie wychowane na takich aplikacjach jak TikTok z utrzymaniem uwagi na poziomie rozwielitka nie wytrzyma 45 minut siedzenia w ławce, nie wspominając już o nauczeniu się czegokolwiek. Oczywiście można zrzucać winę na smartfony, aplikacje i chciwe korporacje, które piorą mózgi dzieci. Jednak należy się zastanowić po czyjej stronie faktycznie leży ta wina.
Czy są to firmy, które siłą rzeczy chcą zarabiać. A może to wszystko wina tego ośmiolatka, który mimowolnie uzależnił się od przeglądania śmiesznych filmów w internecie. A może to rodzice i szkoła? Ci pierwsi powinni odpowiadać za jego wychowanie i nauczanie odpowiednich zachowań. Z kolei rola drugiego organu jest prosta: nauczyć młodego człowieka w ciekawy sposób o wszystkim czego tylko będzie chciał.
Zdusić w zarodku
Dzieci są z natury ciekawe świata, a posyłając je do szkoły, która wygląda w ten sposób, można bardzo prosto tę ciekawość zabić już za młodu. Całkiem niezłą analogią jest tutaj lista lektur obowiązkowych. Choć raport Biblioteki Narodowej za 2023 rok szumnie ogłosił największy procent czytelników w naszym kraju od 2014 roku, to warto pamiętać, że to wciąż statystyka. Ta jak wiadomo jest sztuką zbierania i interpretowania danych.
Obwieszczenie wszem i wobec, że mamy tylu czytających Polaków z pewnością świetnie wygląda, ale czar pryska w momencie, kiedy zestawimy to z tabelą umieszczoną praktycznie na samym końcu raportu. Na 3. miejscu znajduje się Henryk Sienkiewicz, poza nim na liście obecni są także: Adam Mickiewicz, Bolesław Prus czy Władysław Reymont.
Oczywiście nie brakuje tam też Remigiusza Mroza czy Andrzeja Sapkowskiego, jednak po tych pierwszych autorów raczej nie sięgają osoby, które chcą się zrelaksować po szkole czy pracy. Polacy czytają więcej, ale wciąż ogromną część tych książek stanowią lektury szkolne, co nieźle łączy się z dużą liczbą czytelników w wieku szkolnym.
Jaki jednak związek jest pomiędzy lekturami, a ciekawością? Uczniowie przymuszani do czytania książek, a może raczej powinienem napisać ramotek, będą posłusznie wykonywać polecenia. W końcu tak właśnie kształtuje ich współczesna szkoła. Czy po zakończeniu edukacji będą sięgać po książki z własnej nieprzymuszonej woli, zwłaszcza, że istnieje wiele innych mediów rywalizujących o uwagę?
Zamiast chęci złapania nowej książki do czytania, prościej, łatwiej i wygodniej jest usiąść przed telewizorem i obejrzeć nowy odcinek serialu. Po co odkrywać nowe rzeczy i poszerzać swoje własne horyzonty skoro praktycznie wszystko co młody człowiek musi wiedzieć jest przekazywane w szkole (przynajmniej zdaniem nauczycieli i rządzących). W jaki sposób młodzi mają dowiedzieć się czegoś więcej, kiedy ich pytania, wątpliwości czy chęć przeprowadzenia dyskusji jest ucinana poprzez zastosowanie hierarchii uczeń-nauczyciel oraz nie wpisywaniem się zagadnienia w podstawę programową?
Nie tylko ChatGPT
Co prawda przez większość tego tekstu skupiłem się na jednym, konkretnym narzędziu jakim jest ChatGPT. Wszystko dla łatwości przyswojenia tematu. Jest to też jedyne narzędzie, które tak szeroko trafiło do publicznej świadomości. Jednak nie jest prawdą, że to jedyne narzędzie wykorzystujące sztuczną inteligencję (AI) na taką skalę. W zależności od zastosowania świetnie sprawdzają się także Copilot od Microsoftu czy Gemini od Google.
To jednak przede wszystkim modele językowe, które działają głównie na tekście. Co prawda ChatGPT czy Copilot potrafi także generować obrazy, a Gemini je analizować. To jednak wierzchołek góry lodowej, bo takich narzędzi wyspecjalizowanych w najróżniejszych dziedzinach jest od groma. Z pomocą AI można bez przeszkód generować obrazy na podstawie krótkiego tekstu. Później to zdjęcie można zamienić na film. Albo po prostu wygenerować film na podstawie takiego krótkiego polecenia lub scenariusza. Coś takiego także jest możliwe i niekiedy też w pełni darmowe.
Co dla nas gotuje przyszłość?
Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle trudna. Jeszcze 5 lat temu nie spodziewaliśmy się, że AI zgotuje nam taką rewolucję. Rozwój sztucznej inteligencji przyczynił się do ogromnych zmian praktycznie w każdej dziedzinie życia. Dość powiedzieć, że AI stało się teraz po prostu modne, a ostatnie badania pokazują niechęć ludzi do produktów z takim dopiskiem. Niemniej ta popularność cały czas rośnie, co wskazują choćby wyniki ich sprzedaży.
Można jednak spróbować choć w pewnej części przewidzieć jak będzie wyglądać przyszłość edukacji w świecie, w którym AI zadomowiło się już praktycznie na dobre. Znając sytuację w Polsce raczej zbyt wiele się nie zmieni, przynajmniej w przeciągu kilku najbliższych lat. Natomiast już w kontekście dekad sytuacja może wyglądać zgoła inaczej. Funkcja nauczyciela jako żywej osoby może zostać wyniesiona na piedestał, lecz niekoniecznie w aktualnym rozumieniu.
Nauczyciel byłby swego rodzaju przewodnikiem mającym jedynie naprowadzić na odpowiednią ścieżkę rozumowania. Natomiast większość jego obowiązków, jak choćby “powielanie podręcznika” czy odpowiedzi na wszelkie pytania przejęłaby sztuczna inteligencja. W takim przypadku klasa nie musiałby ograniczać się do 15 czy 30 osób, bo zajęcia mogłyby być prowadzone w formule akademickich wykładów, gdzie osób mogłoby być 100, 200 lub nawet 300.
Inny, bardziej przygnębiający obraz przyszłości edukacji można było zobaczyć choćby w serialu Cyberpunk: Edgerunners, gdzie klasa z “żywym” nauczycielem to przywilej dla wybranych z zasobnym portfelem. Wszyscy inni byli kształceni (o ile w ogóle) poprzez wykorzystanie nagrań czy sztucznej inteligencji właśnie. Co jednak trzeba zaznaczyć, to, że sam poziom takiego kształcenia jest niski, a i jego założenia niezbyt wygórowane. Wystarczy umiejętność czytania, prostych obliczeń czy podstawowego posługiwania się sprzętem.
Jednak przyszłość przedstawiona w serialu jest po pierwsze dość odległa, a po drugie bazuje na nieco innych założeniach. Niemniej Nauczyciel jako swoista “usługa premium” nie jest już takim nierealnym pomysłem.
Niezależnie od tego co nas czeka w najbliższej przyszłości, nie wygląda to dobrze dla aktualnego systemu edukacji, który niczym rozpędzony pociąg nie jest w stanie zmienić swojego sposobu działania w jeden dzień. Jednak usprawiedliwianie Ministerstwa Edukacji i szkół nie ma większego sensu. Pandemia pokazała jasno, że nauczyciele nie mają żadnego pojęcia o otaczającej ich technologii i nie wyciągnęli z tego żadnych wniosków.
Źródła: frontiersin.org, OpenAI, Built In, domowi.edu.pl, mateuszstasica.pl, Biblioteka Narodowa, ScienceDaily, materiał własny
Źródło miniatury: Copilot AI
Dodaj komentarz