Zacznę jednak od samego początku. Premiery w wykonaniu Apple praktycznie rokrocznie wyglądają identycznie. Nowe urządzenia pokazywane są mniej więcej w połowie tygodnia, co ciekawe nigdy w poniedziałek. Chyba nawet w Cupertino ten dzień budzi złe emocje. W tym roku wielkie wydarzenie odbyło się w środę, a już dwa dni później, czyli w piątek, odblokowano możliwość składania zamówień.
Słaba sprzedaż?
Dzięki temu ludzi mieli cały weekend na dokonanie zakupu. Strategia sprawdzała się doskonale przez ostatnie dziesięć lat, jednak w tym roku coś poszło nie tak. Sprawę nieco bardziej naświetlił nie kto inny, a sam Ming-Chi Kuo. Analityk, który jest doskonale znany wszystkim zagorzałym fanom telefonów z logiem nadgryzionego jabłka, musiał się tym razem podzielić niespecjalnie dobrymi wieściami.
Jego zdanie, za którym zresztą stoją nie tylko informacje od informatorów, ale i dokładna analiza rynku czy w końcu raport, którego źródłem jest samo Apple. O ile w przypadku niektórych danych można by samemu pokusić się o taką analizę, to dostęp do raportów giganta z Cupertino mają jedynie nieliczni, a w tym wypadku nie ma się co dziwić dlaczego tak jest.
Niekoniecznie pozytywna analiza
Zgodnie z tym, czym podzielił się ze światem Ming-Chi Kuo, wynika że największy i najpotężniejszy, czyli iPhone 14 Pro Max przewyższył w liczbie zamówień swojego poprzednika z 13 w nazwie. Z kolei ta bardziej podstawowa wersja – iPhone 14 Pro otrzymała ocenę neutralną. Oznacza to w największym skrócie, że liczba zamówień jest porównywalna z rokiem poprzednim. Niestety pozostałe dwa modele nie miały tyle szczęścia i dostały „złą” ocenę.
Klasyczny iPhone 14 oraz iPhone 14 Plus okazały się być niemałym zaskoczeniem dla inwestorów. Użytkownicy, którzy złożyli zamówienia przedpremierowe ewidentnie preferują modele z dopiskiem Pro. W ogólnym rozrachunku klasyczne modele z serii 14 odpowiadają za około 45% wszystkich zamówień. Co prawda przekłada się to na wyższą średnią cenę sprzedaży, bo w końcu modele Pro są zauważalnie droższe.
Jednak mając do dyspozycji jedynie tę analizę można odnieść wrażenie, że iPhone 14 oraz 14 Plus to najzwyklejszy strzał w kolano w wykonaniu Apple. Szczególnie większy model, który zamówiło mniej osób, niż rok temu wariant 13 mini. Warto przypomnieć, że to właśnie 14 Plus zastąpił miniaturowy smartfon od Apple pod rzekomym pretekstem słabej sprzedaży. Co więcej większy klasyczny iPhone 14 ma radzić sobie nawet gorzej, niż znienawidzony przez społeczność ostatni model SE.
Brak odpowiedzi i drastyczne kroki
Tak jak wspomniałem nieco wyżej, raporty finansowe nie są jawne i ciężko jakkolwiek zmusić Apple do zajęcia stanowiska w tej sprawie. Niemniej jak to zazwyczaj ma miejsce, trzeba interpretować wszystko to co dzieje się wokół firmy i nie inaczej jest w tym przypadku. Przy okazji ogłoszenia słabej sprzedaży wiele portali spekulowało, że Apple może przenieść część puli produkcyjnej z klasycznych modeli iPhone 14 na te z dopiskiem Pro.
Co ciekawe na taki ruch nie musieliśmy długo czekać, bo już 19 września Ming-Chi Kuo przekazał dokładnie taką informację. Wynika z niej, że Apple zdecydowało się przenieść 10% zasobów produkcyjnych z modeli podstawowych ma warianty Pro. Dotyczy to przede wszystkim zmian w liczbie zamówionych ekranów, które Apple pozyskuje od swojego największego konkurenta, czyli Samsunga.
Powodów jak zawsze jest kilka
Fakt, że Apple nie sprzedaje tylu urządzeń ile początkowo zakładało, to nic specjalnie zaskakującego, jednak powodów dla takiego stanu rzeczy jest co najmniej kilka. Z niektórych najpewniej zdają sobie sprawę w Cupertino, a inne mogły okazać się „kubłem lodowatej wody” dla zarządu firmy.
Nie każdy chce iPhone’a
Trzeba sobie powiedzieć wprost: Apple nie ma aktualnie szans na globalną dominację. Konkurencja w postaci Androida może nie oferuje spójnego ekosystemu czy tak doszlifowanego doświadczenia co telefony z nadgryzionym jabłkiem. Jednak w świecie, w którym wciąż mamy wybór (na szczęście!) Apple nie będzie w stanie zmusić każdego żyjącego na ziemi człowieka do zakupu ich sprzętów.
Aktualnie rynek smartfonów w żargonie ekonomistów „nasycił się”. Oznacza to, że znacząca większość aktualnych użytkowników nie odczuwa potrzeby zmiany ich aktualnego urządzenia. Niemniej taki stan rzeczy wiąże się także z innymi czynnikami, o których wspomnę nieco niżej. Wracając jednak do strategii Apple, to wpadli oni nieco we własną pułapkę.
Patrząc całościowo na serię 14, ta jest wręcz kalką poprzedniej generacji. O ile modele Pro wprowadziły trochę zmian, to podstawowe modele 14 nie różnią się praktycznie niczym od poprzedniej generacji. Oczywiście w trakcie prezentacji nie dane nam było o tym usłyszeć, ale użytkownicy zdaje się nie są aż tak głupi, za jakich Apple ich miało.
Produkując urządzenia, które wspierane są przez 5-6 lat, bardzo łatwo można w pełni wykorzystać dostępny rynek. I to właśnie w taką pułapkę wpadło Apple. Za nami 15 lat ze smartfonami z nadgryzionym jabłkiem. Jednak ostatnie kilka lat nie wniosło nic specjalnie atrakcyjnego dla nowych czy aktualnych użytkowników. Nie wystarczy powiększyć wyspy na aparaty czy powiedzieć, że nowy iPhone jest wydajniejszy od poprzedniego skoro 9/10 użytkowników nie wykorzystuje nawet połowy wydajności oferowanej przez smartfona.
Ekonomia to s**a
To, że w Polsce jest ciężko i wszystko drożeje to żadna tajemnica, zresztą kiedy to nie było ciężko… Niemniej w tym roku Apple dogłębnie pokazało, że jest zupełnie odklejone od rynkowych realiów. Podstawowe modele z serii 14 kosztują tyle, co warianty Pro w roku ubiegłym. Ba! Nawet ubiegłoroczne modele, które zostały w ofercie są droższe, niż w dniu premiery. Swoistą wisienką na torcie jest cena modelu 14 Pro Max w wersji 1 TB, która przebiła barierę 10 tys. zł.
Jednocześnie ceny w Stanach Zjednoczonych pozostały w zasadzie bez zmian. Problem w tym, że to wciąż ogromny problem dla osób, które chcą kupić podstawowy model, bo niby za co płacą w tym roku? Inny kolor? Czy po raz kolejny odebrany wybór w postaci zniknięcia slotu na karty SIM. Nie tylko w Polsce sytuacja ekonomiczna woła o pomstę do nieba. USA obudziło się z ręką w nocniku, kiedy okazało się, że „nagle” ich inflacja wynosi ponad 8%.
W takiej sytuacji ludzie z w pełni sprawnym telefonem nie myślą by „wyrzucić” na zakup nowego modelu pieniądze, które można spożytkować znacznie lepiej. Inwestycja w elektronikę nigdy nie była specjalnie intratna, no chyba, że mówimy o kryptowalutach, ale to temat na zupełnie inny artykuł.
Kogo w ogóle obchodzi zwykły iPhone 14?
Zupełnie innym powodem, który moim zdaniem jest nieco naciągany to ten prezentowany przez Jona Prossera, w jednym z jego ostatnich odcinków FPT. Jego zdaniem dysproporcja zamówień wynika ze specyfiki samych telefonów. Modele Pro przeznaczone dla entuzjastów czy osób znanych pod słowami „tech-savvy”, którzy zamawiają je jeszcze w przedsprzedaży. Z kolei podstawowe modele są skierowane raczej dla szarych kowalskich.
Jego zdaniem iPhone 14 i 14 Plus zyskają na znaczeniu dopiero w momencie kiedy trafią na półki sklepowe i będzie on dostępny u operatorów, którzy będą go „wciskać” swoim klientom. O ile u samych podstaw ta teoria ma sporo sensu, to nie tłumaczy ona podstawowego problemu. Dlaczego model Plus sprzedaje się jeszcze gorzej, niż model 13 mini w roku ubiegłym czy nawet iPhone SE z 2022 roku. Jeżeli chcecie zapoznać się z jego interpretacją to znajdziecie ją poniżej.
Czy to koniec Apple?
Zdecydowanie nie, a nawet jeśli, to przy aktualnym stanie wiedzy nie można tego stwierdzić nawet w najmniejszym stopniu. Ostatnia premiera iPhone’ów miała szansę uświadomić wiele osób, że w Apple coś się zmienia, a mit Steve’a Jobsa umarł już dobrych kilka lat temu. Niektóre ruchy takie jak usunięcie gniazda SIM są w pełni zgodne z jego pomysłem na pierwszego iPhone’a. Z drugiej jednak strony wpychanie ludziom praktycznie tego samego telefonu za więcej bez jakiegokolwiek sensownego powodu sprawia, że pewnie teraz przewraca się w grobie.
Apple doskonale zdaje sobie sprawę, że nie będzie w stanie ciągnąć biznesu opartego na ekskluzywności i gargantuicznej marży. Widać to już w zmianie kierunku rozwoju firmy, która skupia się coraz bardziej na usługach, aniżeli urządzeniach. Gigant z Cupertino inwestuje ogromne zasoby w biznes reklamowy, który ma niejako zabezpieczyć przyszłość firmy, przynajmniej w oczach inwestorów. Bo na koniec dnia to oni mają znaczenie, a rosnące słupki w Excelu muszą się zgadzać.
Źródła: GSMArena, 9to5Mac, MacObserver
Dodaj komentarz