Smartwatche z natury były projektowane z myślą o tym, by wyglądać jak klasyczne mechaniczne zegarki. Chodziło o to, by jak najbardziej pasowały do klasycznego stylu ubierania się, oferując przy tym ogrom funkcji, poza możliwością pokazywania czasu. Wielu firmom właśnie taka idea przyświeca przy projektowaniu kolejnych modeli. Nawet Apple, które odstaje względem klasycznych męskich zegarków, wysoko stawia elegancję swoich smart gadżetów.
Wśród tych wszystkich stonowanych i stawiających na elegancję smartwatchy jest też marka Louis Vuitton, która ewidentnie chciałaby wyróżnić się na tle konkurencji. Prawdopodobnie właśnie tak powstał Tambour Horizon, czyli aktualnie jeden z najbardziej odpustowych smartwatchy, jakie widział świat.
Forma ponad wszystko
Oczywiście można powiedzieć, że świat mody rządzi się swoimi prawami i w zasadzie tak dokładnie jest. Wystarczy spojrzeć na pokazy mody, które wyznaczają nowe trendy co kilka miesięcy czy tygodni. Fikuśne i wymyślne stroje raczej nie wychodzą poza ramy dedykowanych pokazów. Tego samego nie można powiedzieć o nowym zegarku od modowych projektantów, bo jego wzornictwo znacznie bardziej pasuje właśnie tam, aniżeli w codziennym użytkowaniu.
Louis Vuitton wszędzie
Nowy zegarek, tak jak każde inne akcesorium noszące dumnie logo LV, „chwali” się nim na każdym możliwym kroku. Nie brakuje tutaj także charakterystycznych dla marki symboli, które znalazły się wokół wyświetlacza, a także na pasku czy specjalnie przygotowanych wirtualnych tarczach. Zostańmy jednak na chwilę przy symbolach wokół całej tarczy, jest ich dokładnie 23, a ostatnim 24 jest logo LV. Dość nietypowy układ jak na zegarek nawiązujący do klasycznego okrągłego wzornictwa.
To, co najbardziej wyróżnia te symbole, to w pełni niezależne programowalne podświetlenie RGB. Nie musicie przecierać oczu ze zdumienia, bo zdanie, które właśnie przeczytaliście nie jest jakimś wymysłem czy literacką fikcją, a oficjalnym opisem ze strony producenta… W porównaniu do tego, ostatnio zaprezentowany zegarek powstający z firmą Razer ma mniej gamingowego ducha, od tego wymysłu inżynierii.
Na zewnątrz klasa sama w sobie
Czego by nie napisać o najnowszym smart zegarku z logiem Louis Vuitton, to trzeba mu oddać jedno – materiały z jakich został wykonany są na najwyższym poziomie. Zarówno koperta, jak i przyciski czy obrotowa korona zostały wykonane z polerowanej stali nierdzewnej. Podobnie zresztą mocowanie paska czy sprzączka na pasku. Ekran chroniony jest za pomocą szkła szafirowego z zaokrąglonymi krawędziami. Tak, diody LED także przykrywa.
Z kolei wieczko koperty, które ma ciągły kontakt ze skórą, stanowi połączenie polerowanej stali nierdzewnej oraz ceramiki. Z podobnych zabiegów korzysta między innymi Huawei w swoich najdroższych modelach. Dzięki temu obniża się ryzyko wystąpienia podrażnień czy reakcji alergicznych praktycznie do zera.
Całkiem przyzwoite wnętrze
Od wewnątrz mamy do czynienia z czymś, delikatnie rzecz ujmując, niecodziennym. Na froncie znalazł się ekran AMOLED o średnicy 1.2-cala. Za wszelkie obliczenia odpowiada tutaj procesor Snapdragon Wear 4100. Bateria, według zapewnień producenta, ma działać przez dzień z włączonymi diodami LED. Natomiast cała konstrukcja jest wodoodporna do głębokości 30 metrów. Poza tym do dyspozycji macie WiFi, Bluetooth 4.2 oraz NFC.
Do tego miejsca wszystko wyglądało mniej więcej tak, jak powinno. Niektóre standardy są nieco przestarzałe, ale wszystko jest na swoim miejscu… wszystko poza systemem operacyjnym. W specyfikacji nie pojawia się choćby wzmianka o tym, jakie oprogramowanie sprawuje kontrolę nad tym zegarkiem. Z jednej strony można by powiedzieć, że jest to War OS od Google. Jednak szybki rzut oka na kompatybilne urządzenia równa tę teorię z ziemią.
Louis Vuitton Tambour Horizon działa praktycznie na wszystkim. Na liście znalazł się Android w wersji 9.0 lub nowszej, iOS 14 i wyższej oraz HarmonyOS w wariancie 2.0 i wyższym. Bardzo prawdopodobne, że jest to mocno zmodyfikowana wersja oprogramowania od Google, która jednak nie wykorzystuje do działania usług giganta. Zamiast tego stosuje rozwiązania typu Open Source. Właśnie dzięki temu możliwe było zachowanie tak szerokiej kompatybilności.
Niezależnie od tego, co odpowiada za płynne działanie tego zegarka, nie zabrakło na jego pokładzie najważniejszych funkcji. Macie tutaj do dyspozycji cały zestaw sensorów do pomiaru aktywności, funkcję alarmu, możliwość kontrolowania kamery w smartfonie czy dostęp do powiadomień. Poza tym jest także kilka bajerów bezpośrednio od Louis Vuitton, jak choćby dedykowane animowane tarcze czy aplikacje. Co ciekawe, nie zabrakło tutaj płatności zbliżeniowych, są one realizowane w standardzie AliPay.
Kwestia gustu
Louis Vuitton, tak jak wspominałem niejednokrotnie, zaprezentował elektroniczny gadżet łączący świat najnowszych technologii i mody. O ile w przypadku słuchawek był to tak zwany „rebrand”, czyli po prostu dosłowne przylepienie własnego logo do już istniejącego produktu, o tyle zegarek czy kosmicznie drogi głośnik Bluetooth nie kontynuowały tego trendu. Gadżety z logiem LV mogą się podobać, ale nie muszą, tak to już z modą jest.
Niestety jednak takie eksperymenty dobitnie pokazują, że firmy modowe niespecjalnie znają się na projektowaniu gadżetów, z których moglibyśmy korzystać na co dzień. Głośnik, który wymaga odpowiedniej podstawki, by nie zataczać okręgów na stole? Zegarek ze świecącą we wszystkich kolorach tęczy obręczą, niczym gamingowa maszyna z wysokiej półki?
Bliżej temu do urządzeń, którymi można pochwalić się przed znajomymi czy rodziną, aniżeli które możemy używać, na co dzień. Zwłaszcza, że cena nie zachęca do wychodzenia z tak drogimi gadżetami poza dom… bo zaczyna się od 2550€ i szybko szybuje w górę.
Dodaj komentarz