Apple przez wszystkie lata swojego istnienia wiele razy bywało na językach i to niekoniecznie w pozytywnym tych słów znaczeniu
Dziesiątki jeśli nie setki batalii sądowych dają spore doświadczenie jednak nie zawsze oznacza ono automatyczne przechylenie szali na korzyść
Wiele wskazuje na to, że amerykanom zdarzają się coraz częstsze i bardziej dotkliwe poślizgi na tym polu
So, what’s the real deal?
Sprawa dotyczy przeciwdziałania wszechobecnemu monopolowi w kwestii publikacji aplikacji na urządzeniach działających po kontrolą iOS. Do niedawna jedyną możliwością sprzedaży własnej aplikacji było za pośrednictwem oficjalnego Apple Store. Wiązało się to z koniecznością przejścia przez dość rygorystyczny proces weryfikacji Review Teamu oraz, a jakże by inaczej, wniesienia niemałej opłaty.
Takie działanie w sposób jawny łamie wiele z zasad, jakimi rządzi się wolny rynek. Jednym z podstawowych założeń jest obrona konkurencyjności, która w tym przypadku została stłamszona praktycznie do zera.
Europejczyk potrafi…dać kopa Apple
Najbardziej „po bandzie” naruszenie zostało potraktowane w Europie, i to obustronnie. Zgodnie z postanowieniami Digital Markets Act (Akt o rynkach cyfrowych) Apple zostało zmuszone do konkretnych ustępstw. Jednym z najważniejszych miało być odblokowanie możliwości pobierania nienatywnych programów ze źródeł innych niż apple’owskie. Czyli po prostu spoza App Store, tak jak jest to możliwe na Androidzie.
Równie szorstka co nałożone obostrzenia okazała się odpowiedź na nie. Owszem, zezwolenie weszło w życie, jednak Apple zrobiło to z wielką łaską w najbardziej uciążliwy oraz zniechęcający sposób, na jaki było w stanie wpaść. Takie zachowanie zyskało z resztą miano „złośliwego przestrzegania prawa” (malicious compliance) i finalnie firma z Cupertino postawiła na swoim. Teoretycznie jest możliwe zainstalowanie apek z zewnątrz na iPhone’y, ale po prostu jest to tak uciążliwy i ograniczony proces, że nie warto się za to brać.
W USA jak to w USA, swój na swojej ziemi
Jeśli chodzi o Stany Zjednoczone, wydarzyło się coś podobnego. Jeśli jednak chodzi o sankcje, to przyrównując te europejskie do solidnego kopniaka, ich amerykański odpowiednik można określić mianem co najwyżej szturchańca, i to słabego. Sprawa dotyczyła sporu z Epic Games, którego przedmiotem było uniemożliwienie implementacji mikropłatności unikających systemu Apple Pay.
Gigantowi ponownie nakazano zmianę stanu rzeczy i również tutaj zrobiono to „po swojemu”, czyli bez strat własnych. Dość wymowny była i zarazem wiele wyjaśniający był komentarz sędziego. Skwitował on, że sprawa w niedługim czasie zapewne i tak wróci na wokandę.
Jaki jest rys historyczny samego pozwu?
Został on powołany do życia rok temu i wstępnie podpisany przez 1566 developerów. Przez kolejne 12 miesięcy liczba ta wzrosła ponad 8-krotnie, osiągając zawrotny pułap około 13000 podpisów.
Dokument przechodził też przez trudniejsze momenty i został dwukrotnie zaskarżony przez Apple. Za pierwszym razem zastrzeżenie odnosiło się do faktu, że opłaty prowizyjne pobierane są poza Wielką Brytanią. Wraz z drugim podejściem domagano się całkowitego umorzenia.
Każdorazowo złożony wniosek został odrzucony. W praktyce oznacza to więc, że w przypadku przegranej Apple, firma będzie musiała wypłacić odszkodowanie na łączną kwotę aż 995 milionów USD. Z całą pewnością nie będzie to lekkie draśnięcie.
Źródło: 9to5Mac
Miniatura: NewsBytes (edycja własna)
Dodaj komentarz